Za co lubię kolarzy? Zdefiniowałem zbiór cech, które każdy z nas, kolarzy amatorów ma albo mieć będzie. Nie ma przebacz.

W swoim życiu trenowałem z różnym zapałem kilkanaście sportów. Kilka z nich w sposób naprawdę zaangażowany. W czterech przypadkach wszedłem głęboko w środowisko osób, które podzielały moje pasje. Każda z tych grup była zupełnie inna. Miała inne cechy charakteru, innaczej podchodziła do życia, inaczej do samego sportu. Kolarstwo kształtuje charakter, ale też bardzo konkretna osobowość jest potrzebna, że je uprawiać. Czy amatorzy na rowerach za kilkanaście tysięcy złotych to nadal fajni ludzie?


Moją pierwszą prawdziwą pasją był snowboard. Było tak z dwóch prozaicznych powodów. Uprawiałem go rzadko (raz, dwa w roku), więc tęskniłem. Miałem kasetę VHS z trzema filmami snowboardowymi, które katowałem codziennie. Comming Down The Mountain, Project 6 a trzeciego nie pamiętam. Dzięki nim, do dziś uwielbiam podczas treningów słuchać Tool, Offspring, Pennywise czy White Zombie. W czasach, w których jeździłem, powstająca subkultura snowboardowa była blisko powiązana z deskorolką i koszykówką. To były moje kolejne dwie wielkie pasje, z czego ta ostatnia trwała kilkanaście lat. W każdym jednym przypadku, nie tylko uprawiałem sam sport, ale też nim żyłem. Trenowałem, czytałem, oglądałem, zbierałem, robiłem to co każdy młody człowiek powinien robić jeśli coś naprawdę go kręci. Chłonąłem każdą informację.

Dziś mam tak samo z kolarstwem. Chłonę jak gąbka. Z tą różnicą, że zwracam dużo świadomiej uwagę na relacje jakie powstają pomiędzy ludźmi. Kiedyś kumpel z boiska to był kumpel z boiska. Nie było rozkminki, co robi, czym się zajmuje, jaki jest. Graliśmy razem i tyle. Lubiłem go, a jak nie to lądował przeważnie i tak w przeciwnej drużynie. Dziś relacje międzyludzkie są zdecydowanie inne. Nie ze względu na czasy, w których żyjemy, ale ze względu na mój wiek i doświadczenie życiowe. Niby nadal nic nie wiem, a jednak już od czasu do czasu coś tam w głowie zaświta.

Te kilka życiowych sytuacji, w których znalazłem się wraz z moimi kolegami i koleżankami, osobami znanymi tylko z widzenia, czy w końcu ludźmi, z którymi mój wzrok spotyka się tylko na zawodach spowodowały, że zdefiniowałem grupę cech osobowości, które każdy z nas, kolarzy amatorów musi mieć. W zależności od ich nasilenia robimy różne rzeczy i uprawiamy różne dyscypliny. Jeździmy różne dystanse w różnym tempie i w różnych okolicznościach przyrody. Jedni znajdą w sobie więcej jednej z cech, inni mniej, ale bez cząstki każdej z nich nie da się robić tego co każdy z nas w tym sporcie kocha.

20141123-rovverpl-0070024-retina

Upór

Ambicja i wytrwałość, czasem – umiejętność odpuszczania, ale zawsze żelazna konsekwencja. Nawet jeśli obrany cel staje się z czasem nieosiągalny – brniemy dalej – znajdujemy kolejny. Kiedy mamy zrobić 100km to robimy 100km. Kiedy ma być 50km a chłopaki robią 100km to wracamy po 25km do domu bo miało być 50km. Bez względu na to, czy mamy taki plan treningowy, czy po prostu z takim założeniem wychodzimy z domu. Czasem po prostu tak się umówiliśmy. Jedyne co może dać nam wolny bilet do domu to solidny defekt. I to sprzętu, nie ciała. Czasem ten upór potrafi mnie na prawdę zdenerwować. Ale prawda jest taka, że pomimo moich subiektywnych odczuć też w wielu sytuacjach sam jestem uparty. Tylko tego nie zauważam. Dopiero robiąc rachunek sumienia – taki jak na przykład ten wpis – uświadamiam to sobie.

Upór ma też swoje drugie oblicze. Dużo bardziej prozaiczne. Pojedź sobie na MTB Trophy i spróbuj je ukończyć. Jeśli nie jesteś wystarczająco uparty – nie ma szans. Każda osoba, która kończy etapówkę, czy chociażby maraton na dystansie mega / giga jest uparta. Tego nie da się zrobić bez odpowiedniego poziomu motywacji i zacięcia.

Skromność

Pewnie się zaśmiejesz. Jak ktoś, kto wywala masę kasy na sprzęt na którym ma wymalowane największe i najbardziej widoczne logo (dodam, że w większości przypadków nie tylko w jednym miejscu) może być skromy? No nie da się przecież… Bzdura. Wielokrotnie spotykałem na swojej drodze ludzi, którzy są kolarzami (amatorami rzecz jasna) i o tym nie wiedziałem. Bardzo rzadko się zdarzało, żebym dowiadywał się o tym bo ktoś opowiadał o swoich wyczynach. W towarzystwie niekolarskim chwalenie się tym, ile się przejechało zdarza jak ktoś jest burakiem. Chyba, że padnie pytanie. A zapytaj kogokolwiek o formę. Zawsze jej nie ma. Zapytaj o wynik. E tam. Było spoko. Lepiej powiedz co słychać? Jak tam młody? Podczas przejażdżek i treningów sytuacja wygląda rzecz jasna inaczej. Gada się o sprzęcie, doświadczeniach, watach i tak dalej. Ale w 10 na 9 przypadkach to są rozmowy o charakterze edukacyjnym – zbieranie informacji o swojej pasji – porównywanie, a nie chęć pokazania komuś kto jest mocny a kto nie. Może świeżaki tak czasem robią, ale potem pójdzie jedna, druga zmiana i szybko wszystko zostaje zweryfikowane. Po kilku wspólnych treningach każdy wie gdzie jest w szeregu. Jak w wojsku. Szanuje się mocniejszych bo wiadomo kto jest mocniejszy. A najfajniejsze jest to, że im mocniejszy tym bardziej skromny. Im bardziej doświadczony tym bardziej skromny. Dlatego nowi szybko się uczą. Dzięki temu skromność staje się często cechą nabytą.

Empatia

Nie spotkałem się z kolarzem, który nie miał by tej cechy. To jest sport, który w swoim wydaniu zawodowym jest zespołowy. I to w sposób najbardziej wymagający ze wszystkich pozostałych sportów na świecie (no chyba, że się mylę, to komentujcie). Grupa pracuje na lidera. I tylko on ma możliwość wygrania, chyba że wydarzy się coś nieprzewidzianego. Koniec kropka. Ileż to trzeba mieć w sobie empatii, żeby coś takiego robić. Musi ją wykazać każdy pomocnik, ale również sam lider. Myślą o sobie na wzajem, pomagają i wspierają się. My jeżdżąc w grupach, chcąc nie chcąc myślimy podobnie. Pracujemy na zmianie dla grupy, jedziemy czasem mocniej niż możemy, bo ci przed nami i ci za nami też tak jadą. Osłaniamy od wiatru. Jak ktoś puści koło to dociągamy. Pomagamy koleżankom, czy po prostu czekamy na tych, którzy strzelili tak doszczętnie.

Wielokrotnie brałem udział w jazdach, w których było nas kilkudziesięciu, w towarzystwie coraz częściej pojawiają się też panie i czasem jak się na to popatrzy z boku widać, że mimo braku bliskich znajomości, każdy się pilnuje, dba żeby nie zawadzić koła, nie spowodować kraksy, trzymać szereg, wyjść na zmianę i utrzymać tempo. Taki zgranie czy też poukładanie grupy ludzi np. na boisku do piłki nożnej zajmuje dużo więcej czasu. Moim zdaniem to wynika właśnie z szacunku do innych, który jest nieodzownym elementem empatii.

20141123-rovverpl-0071209-retina-2

ZADZIORNOŚĆ

Każdy dobry kolarz amator z łatwością da się podpuścić. O to w tym sporcie chodzi. Nie jest żadną wyższością powiedzenie nie jadę, nie skaczę bo to nie ma sensu. To właśnie ma w amatorskim sporcie największy sens. Bo na tym polega nasza zabawa. To trochę tak jakby w koszykówce powiedzieć nie wieszam się na obręczy bo się może zerwać. Jak możesz i umiesz wsadzić piłkę do kosza to po prostu to robisz. Bo to jest największa radocha jaka Cię może cię spotkać.

Jak ktoś skacze, przyśpiesza bo jest górka, ucieka nie wiadomo gdzie, to fajnie będzie tylko wtedy kiedy ktoś za nim pojedzie, a za nim kolejny. Wtedy to ma sens. Oczywiście liczy się wyczucie. Jeśli spotykasz się po raz pierwszy w sezonie z jakąś grupą, wiadomo, że wszyscy raczej bez formy i każdy zdjęty z kanapy, to trzeba obserwować nastroje i podejmować decyzję. Ale warto pamiętać o tym, żeby się dobrze bawić. Bo my wszyscy, bez względu na poziom zaangażowania, bawimy się – dorosłe dzieci.

EGOIZM i SPRYT

To zdecydowanie cecha, z którą idzie mi najciężej. Kolarz musi być od czasu do czasu egoistą. Szczególnie na wyścigach. Nie wpuścić, nie przeciągnąć zmiany, nie zespawać, powieźć się na kole. Trzeba wiedzieć gdzie i jak się ustawić, często kosztem kogoś innego. Czasem nawet kosztem tego, że ta osoba będzie urwana. Czasem pójdzie nawet jakieś złe słowo albo łokieć. A na parkiecie do koszykówki nie idzie? Kolarstwo to chyba jedyny sport zespołowy (nie licząc tych gdzie przeciwnik jest po drugiej stronie siatki, ale za nimi nie przepadam) gdzie nie ma fauli, kartek, kar i upomnień. Ja przynajmniej się z tym nie spotkałem. Dyskwalifikacja od czasu do czasu tak, ale to raczej nie na poziomie amatorskim. Po prostu full contact. Żeby to przetrwać trzeba myśleć o sobie.

Ten spryt to trochę takie cwaniactwo i inteligencja. Po części jedno i drugie. Zdobywany głównie poprzez doświadczenie, czyli godziny w siodełku i najlepiej na szosie. To właśnie tam te dwie cechy mają szczególne znaczenie. Irytują mnie od czasu do czasu, ale wystarczy, że mam ich świadomość i wiem skąd się biorą. Rozumiem je i szanuję. Czasem nawet żałuję, że mam ich w sobie za mało.


Pewnie znajdzie się jeszcze cała masa innych wartości, czy cech, które można by wymieć, ale dla mnie te właśnie się najważniejsze. Kiedy zaliczałem swoje pierwsze wyścigi szosowe bywało rożnie. Ktoś mnie kiedyś po prostu zbeształ, ktoś nie pomógł, ktoś się wepchnął. Długo myślałem, że kolarze to buractwo. I mówiłem o tym głośno. Mimo, że jeździłem i coraz bardziej wpadałem w to uzależnienie. Dziś z perspektywy kilku lat rozumiem większość sytuacji, w których się znalazłem. Zacząłem rozumieć ludzi. Kiedyś przeczytałem, że kolarz amator po dwóch latach nie wie o kolarstwie nic, po czterech coś słyszał, a po sześciu może pogadać z tym co właśnie zaczyna. Od jakiegoś czasu zacząłem rozumieć co to zdanie znaczy. W tym roku zaczynam swój siódmy sezon.

20141123-rovverpl-0070406-retina