Jak dziecko Nie chcę spoważnieć, a kolarstwo to mój sposób na bycie cały czas...

Kiedy miałem kilkanaście lat naprawdę często myślałem o tym, jaki będę jak stanę się dorosły. I nie chodzi o to, gdzie będę pracował, z kim kumplował a z kim nie, gdzie mieszkał i jaką miał żonę. Zastanawiałem się bardziej nad tym, czy będę poważny. W taki zwykły, życiowy sposób. Tak jak moi rodzice, ciotki, wujkowie, ich znajomi i znajomi znajomych. Wszyscy prawdziwi dorośli.


Pobudka o 7 rano po to, żeby być na ósmą w szkole to koszmar. Nie znosiłem tego. Zawsze byłem sową. Późno chodziłem spać przesiadując po nocach przed komputerem. Dziś też przed nim przesiaduję, ale nie po nocach tylko wieczorami. Wstaję wcześnie. Oko otwieram o 5:30 a już od 6:00 można powiedzieć, że nie śpię. Polubiłem to. Poranki są spokojniejsze bo mam więcej czasu. Powód tej zmiany jest prozaiczny. Wtedy siedziałem do późna, ponieważ realizowałem ówczesne pasje, dziś wstaję rano, żeby realizować inną. Rano jeżdżę na rowerze.

Z biegiem lat zauważyłem, że dorosłość mężczyzny nie polega na stawaniu się bardziej poważnym. Nadaj jaram się swoją pasją tak, jak w podstawówce jazdą na deskorolce, a w liceum koszykówką. Kolarstwo to kolejny etap tych dziecinnych zajawek. Jestem poważniejszy. To oczywiste. Ale w tych kilku chwilach, kiedy jestem gdzieś na szosie, sam ze swoimi myślami jestem dokładnie w takim samym stanie jak wtedy. Uczucia są tak samo płytkie i beztroskie. Dzisiejsza zabawa jest tą samą zabawą z przed lat. Nie różni się niczym. Gdyby zrobić jakiś zapis myśli, z przed 20 lat i porównać go do tego z dziś, wyszło by to samo.

Nie jestem przekonany czy ta infantylność jest normalna. Zastanawia mnie co z ludźmi, którzy tych pasji nie mają? Są na pewno mniej dziecinni. Może są też przez to bardziej odpowiedzialni, poukładani, łatwiej się z nimi żyje. Ja czasem mam wrażenie, że życie ze mną musi być jak życie z licealistą.

Jedyną dobrą stroną tego wszystkiego jest fakt, że nie jestem sam. W ten weekend spotkałem jeszcze kilkunastu takich jak ja. W całej Polsce było ich pewnie kilkuset. W dwa dni, na moje dziecinne, drugie ja, poświęciłem osiem godzin. Dziś już wiem, że akurat w tym jednym aspekcie nic się nie zmieniłem. Nadal drzemie we mnie dziecko. Takie prawdziwe. Umorusane, zasmarkane i z wypiekami na twarzy. Całe szczęście nadal wolę iść pojeździć cztery godziny niż dwie tylko dlatego, że dłużej będę mógł cieszyć się tym za czym tęsknię. Szumem, rytmicznym oddechem, biciem serca, bólem w nogach i takim prawdziwym tu i teraz.