Wiem, że dla bardzo dużej części z Was ten problem w zasadzie nie istnieje. Są organizmy, które mają duży problem z przybraniem na masie, a mój jest właśnie jednym z tych, które łapią kilogramy bardzo szybko. Oczywiście ze sporą pomocą mojej głowy.
Lubię jeść. Lubię wszystko co słodkie, wolę owoce niż warzywa, makaron od kaszy, pizzę od schabowego. No taki już ze mnie typ i nie wiem, czy do grobowej deski uda mi się to zmienić. Zdrowe odżywianie nie jest moją mocną stroną. Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że bardzo chcę to zmienić ponieważ mam pełną świadomość, że jest to część mojej osobowości i być może moje życie straci na jakości jeśli wywrócę swoje upodobania do góry nogami.
Z drugiej strony uwielbiam sport. Nawet nieszczęsne bieganie sprawia mi w zimie dużo frajdy. Tak się niestety składa, że w szczególności w sportach wytrzymałościowych waga ma kluczowe znaczenie. A w zasadzie nie sama waga, a jej stosunek do generowanej mocy. I tutaj pojawia się podstawowy problem. Wolę dobrze zjeść, czy wolę szybko jeździć? Przecież to beznadziejnie głupi wybór. Jest cała masa źródeł, które udowadniają, że można zdrowo i smacznie zjeść. Ale do tego powinno być jeszcze prosto i z opcją kolarską. A to już nie jest takie proste.
Problem polega na tym, że moje dwie lewe ręce do gotowania najprawdopodobniej spowodują, że po przyrządzeniu jednej potrawy kolejny raz zamówię pizzę, bo to co przygotowałem jest niejadalne. To trochę tak jak z majsterkowaniem i serwisowanie roweru. Są tacy, co potrafią wszystko zrobić samemu i są tacy, którzy potrafią własnym rękoma tylko wszystko pogorszyć. Jeśli chodzi o sprawy manualne ja raczej jestem w tej drugiej grupie.
Na jesieni tego roku postanowiłem ogarnąć temat swojego jedzenia i zacząłem pilnować diety. Efekty przyszły dość szybko bo miałem momenty w listopadzie, w których ważyłem 84kg. Jak na mnie to wynik spektakularny. Regularnie ważę w okolicach 89kg. Po powrocie z Teneryfy waga wskazywała okolice 88kg. Niestety problemy zdrowotne w styczniu i lutym spowodowały, że mało jeździłem. W pracy dużo się działo, było sporo stresu, w domu młody zaliczał pierwsze ząbkowanie i to wszystko powodowało, że wieczorami, na spacerach z psem, latałem do sklepu po coś słodkiego. Na odstresowanie – należy mi się. Tylko to mi już w życiu miłego zostało. Takie myśli były wówczas w mojej głowie. Teraz wiem, że głupie, ale żeby się z tego otrząsnąć potrzebowałem powrotu do swojego normalnego rytmu. Jadłem dużo i doprowadziłem do wzrostu wagi zdecydowanie poza własną strefę komfortu.
Na wagę zacząłem wchodzić rzadko. Prawdopodobnie dlatego, że się bałem. Nie chciałem wiedzieć ile kilogramów doszło. Nie interesowało mnie to. Starałem się skupiać na czym innym. W pewnym momencie zacząłem po prostu czuć się źle. Pasek w spodniach trzeba było poluzować, niektóre koszulki przestały się nadawać bo były zbyt obcisłe. Pojawiło się dużo takich małych sygnałów, że zbliża się moment, w którym albo ogarnę temat, albo będzie naprawdę źle.
Dziś mija drugi tydzień trenowania i czuję się coraz lepiej. Chciałem odczekać kilka dni, żeby zobaczyć czy wrócę do swojego rytmu. Teraz już wiem, że się udało. Trzymam się nowych wytycznych treningowych, realizuję to, co sobie z trenerem założyliśmy. Pozostał jedynie temat odżywiania i wagi.
Zupełnym przypadkiem, choć po części za sprawą bloga, udało mi się nawiązać ważny kontakt operacyjny. Za pośrednictwem kolegi z podwarszawskich rund szosowych poznałem Jagodę Podkowską, która na co dzień zajmuje się prowadzeniem za rączkę podobnie zapalonych do sportu amatorów (choć nie tylko) przez trudny świat odżywiania. Jest dietetykiem z doświadczeniem w zakresie żywienia w sporcie.
Na pierwsze spotkanie Jagoda zaprosiła mnie do centrum sportowego High Level Center gdzie przyjmuje, żeby usłyszeć odpowiedzi na kilka istotnych pytań, ale przede wszystkim zważyć, zmierzyć i zrobić analizę składu ciała. Zostałem podpięty pod kilka kabelków i po chwili wszystko stało się jasne (dodam, że nie miałem robionego tego typu badania chyba nigdy w życiu).
Wynik badania zaskoczył mnie w kilku aspektach.
Wyniki które wskazuje na co dzień moja waga domowa są najprawdopodobniej do bani więc albo ją wywalę albo muszę zresetować czy skalibrować (jeśli się da). Podczas badania waga pokazała 91,2kg podczas kiedy domowa uparcie nie wychodziła powyżej 90kg. Szkoda, że nie w drugą stronę.
Okazało się, że mam niewielki problem z gospodarką wodną – za dużo wody zewnątrzkomórkowej (43,3%) co jest efektem tego, że za mało piję. Strzał w dziesiątkę ponieważ faktycznie mało piję, szczególnie wody. Pierwszy punkt do poprawy.
18,4% to moja tkanka tłuszczowa. Tak dużo wiem, ale to i tak mniej niż pokazywała moja waga domowa (ok. 21%) i to mnie akurat zaskoczyło pozytywnie. Mimo to trzeba będzie zrobić tak, żeby te 6-8% zgubić. Patrząc na masę całkowitą daje to jakieś 5,5 – 7,2kg samego tłuszczu. Drugi punkt do poprawy.
56,2% to masa mięśniowa. No i tutaj jest dość problematycznie ponieważ to dużo za dużo a pozbyć się tego bez procesów katabolicznych (niszczących tkankę mięśniową) raczej się nie da. Zobaczymy za jakiś czas jak pójdzie z tłuszczem i podejmę decyzję co dalej. W każdym razie ewidentnie widać, że lepiej mi będzie szło na siłowni niż na rowerze. Ehhh. Tego jako trzeci punkt póki co nie mogę wpisać.
Spoczynkowe zapotrzebowane kaloryczne (resting metbolic rate) to 1970kcal. Leżąc całą dobę i nic nie robiąc tyle energii potrzebuję do prawidłowej pracy wszystkich narządów i utrzymania temperatury ciała. To mniej więcej tyle ile zawsze sobie wyliczałem na podstawie tabelek z książek. Fajnie, że się sprawdziło.
Tak wiem – znowu cyferki – ale myślę, że to jednak jest ciekawe i każdemu kto intensywnie trenuje polecam raz na jakiś czas, także dla własnego zdrowia sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ja na pewno będę z tego korzystał częściej i tym razem postaram się kontrolować lepiej swoje ciało i nie tylko to jak wygląda, ale też z czego jest zbudowane. Jesteś tym co jesz.
Oczywiście to nie koniec mojej historii i współpracy z Jagodą. Lecimy dalej z tematem, mam już konkretny plan do wykonania i miesiąc, żeby mu podołać. O postępach lub ewentualnych porażkach będę oczywiście informował.
Póki co zaprzyjaźniam się z orzechami.
A tutaj małe sprostowanie, które dostałem od Jagody po opublikowaniu tego wpisu:
Krótkie sprostowanie 🙂 jeśli chodzi o % mięśni jest dobrze, a nawet za mało (powinno być ok 60 – 65%). Tak jest ponieważ aktualnie jest za dużo tłuszczu (przy 10 – 15% tluszczu mięśni będzie ok 65%). Natomiast mięśni w kg jak na kolarza jest za dużo 🙂