Na pewnym etapie rozwoju, każdy zapalony amator dwóch kółek, zadaje sobie pytanie, czy warto przesiadać się na szytki. Problem jest taki, że trudno to przetestować. Moje doświadczenia z szytkami są bardzo różne. Kocham je, ale też szczerze nienawidzę.
Nie pamiętam co było pierwsze. Jajko czy kura? Chciałem mieć szytki, czy może po prostu podobały mi się koła ze stożkowymi obręczami? Co ciekawe moje pierwsze doświadczenie w jeździe na sztyce wcale nie dotyczyło roweru szosowego.
SZYTKA W GÓRALU
Mam kolegę, który swojego czasu postanowił zainwestować w karbonowe – lekkie koła do górala. Wybrał markę Tufo. Kupił pełne koła wraz z oponami, właśnie szytkami. Z moich informacji wynika, że była to wówczas jedyna dostępna opcja w Polsce żeby pojeździć na takim zestawie. Jako, że sprzęt był egzotyczny, bardzo chciałem się na nim przejechać. Nie musiałem długo prosić. Jest koleżeński więc problemu nie było. Co prawda moje ówczesne doświadczenie nie trwało zbyt długo, ale miałem okazję parę razy przyśpieszyć i wejść dynamicznie w zakręt. No właśnie. Wszedłem dynamicznie w zakręt. Wówczas nie zdarzało mi się to jeszcze zbyt często. Nie będę się rozwodził na technicznym aspektem tego jak działa szytka, nie jestem specjalistą, ale od razu zauważyłem, że działa inaczej. To samo wychylenie podczas skrętu, przy podobnej prędkości, co na zwykłej dętkowej oponie, a rower ma dużo więcej przyczepności. To było naprawdę wyczuwalne i potęgowało przyjemne wrażenia z jazdy.
SZYTKA W SZOSIE
Kiedy zmieniłem szosę z aluminiowej na karbonową postanowiłem, że zainwestuję też w koła. W standardzie dostałem zwykłe dętkowe, aluminiowe obręcze. Na takich swoje kilometry wyjeździłem, więc miałem wyrobiony pogląd jak działają. Chciałem czegoś nowego, lepszego. Nasłuchałem się, że szytki są szybsze i mają lepszą przyczepność. Wbrew pozorom są także mniej podatne na przebicia. Poza tym koledzy dookoła zaczynali się przestawiać ze zwykłych gum, więc presja społeczna rosła. Długo się nie zastanawiałem, mimo tego, że kilka razy podśmiewałem się z telefonów do przyjaciela czy metody sprawdzę czy mnie kocha. Ale i tak wiedziałem, że chcę stożki na szytkach i już.

SZYTKA W PRZEŁAJU
Szytka w przełaju nie pojawiła się od razu. Zadecydowałem o tym, że zacznę jej używać po kilku niezależnych wydarzeniach. Po pierwsze wybrałem się na zawody, na których złapałem na dwóch kółkach trzy kapcie. Fakt, że to były jedne z pierwszych startów na przełajach i po prostu nie potrafiłem jeszcze jeździć, ale mimo wszystko wydawało mi się, że to sporo. Wszystkie defekty wynikały z dobicia. Po drugie, zaliczyłem jakieś dziury na szosie i zniszczyłem obręcz stożkową. Pękła na tyle, że na szybką jazdę na szosie z trudnymi dohamowaniami się nie nadawała, ale na przełaj, żeby ją wykończyć – jak najbardziej.
CO W SZYTCE KOCHAM
Nie da się napompować żadnej opony dętkowej czy bezdętkowej tak jak da się nabić szytkę. Dziś jak wsiadam na zwykłe dętkowe koła to mam wrażenie, że są permanentnie niedopompowane. Szytka, za sprawą ciśnienia jakiego można w niej używać, jest zauważalnie stabilniejsza w prowadzeniu, daje lepszą kontrolę w zakrętach i przez zmniejszone opory toczenia jest po prostu szybsza. Bez dwóch zdań. Bardzo szybko da się to wyczuć. Szczególnie na wyścigach, czy mocniejszych treningach grupowych. Nawet laik po dwóch sezonach odczuje różnicę. Szytka jest komfortowa. W dużym stopniu jest to powiązane z karbonowymi obręczami, ale efekt jest wspólny. Świetnie wybiera niewielkie nierówności, tłumi drgania. A to wszystko pomimo większej sztywności i jakby nie patrzeć twardości wynikającej z ciśnienia.
W rowerze górskim szytka to według mnie trochę wymysł na siłę. Może w dyscyplinie takiej jak XC ma swoje bezkonkurencyjne zastosowanie, ale patrząc na popularność XC wśród amatorów nie ma to większego znaczenia. Amatorzy startują w maratonach i jeżdżą głównie na góralach w terenie, po lesie, a nie na specjalnie przygotowanych trasach. Do tego bezdętki są póki co optymalne.
Przełaj to trochę inny temat. Tutaj bardzo ważna jest przyczepność. Opona zawsze jest znacznie węższa niż w przypadku górala, a rower mimo to jeździ w terenie i często bardzo złych warunkach. Dlatego tak ważne jest ciśnienie i to, żeby opona cały czas pracowała. Im niższe tym lepiej się jeździ. Jest większa kontrola nad rowerem. Pamiętajmy, że przełaj poza samym kolarzem nie ma żadnej amortyzacji. To również premiuje szytkę – ma zdecydowanie większą odporność na dobijanie. Ja ładuję do niej często tylko dwie atmosfery, co powoduje, że przy większych prędkościach, bez podniesienia czterech liter, każdy korzeń jest mój. Szytka to wytrzymuje.
Ostatnia sprawa dotyczy, czegoś czego nie doświadczyłem, ale słyszałem więc warto się tym podzielić. Szytka, nawet jak złapiemy gumę, nie spada z obręczy. Raczej nie wybucha (tak jak dętka), więc w większości przypadków powietrze z niej schodzi wolno. To ważne w kontekście bezpieczeństwa. Wyobraźcie sobie, że coś takiego ma miejsce na jakimś zjeździe przy 70km/h. Lepiej mieś wtedy na kole coś co wolno puści powietrze i do tego nie spadnie z obręczy. W przypadku zwykłej opony może być dramat.
CZEGO W SZYTCE NIENAWIDZĘ
Pod każdym innym względem niż te, które napisałem powyżej szytki są beznadziejne. W porównaniu do opon i dętek zakładanie nowej gumy to rzeźnia. Tufo zrobiło patent oparty o taśmę a nie klej i w zasadzie tylko dlatego na nich jeżdżę. Na którymś z wyjazdów zagranicznych (ze słabym dostępem do profesjonalnego sklepu) miałem defekt i zmieniłem sam oponę tylko dlatego, że to był system na taśmę. Klej to dla mnie wielkie nieporozumienie. Tradycyjne, ale bez przesady. Mamy 2015 rok.
Z moich doświadczeń wynika też, że szytka szosowa wcale nie jest dużo odporniejsza na przebicia. Może mam pecha. Nie wiem. Ciężko stwierdzić, ale w tym sezonie gumę zmieniałem ze cztery razy. To finansowy dramat ponieważ szytki są drogie. Ze dwa albo i trzy razy droższe od zwykłej opony jeśli doliczymy jeszcze montaż (klej lubi taśma).
Złapanie gumy to wydarzenie które może się skończyć na kilka sposobów. Jak nie mamy uszczelniacza to patrz tutaj. Teoretycznie da się jechać, ale szkoda koła. Jak mamy uszczelniacz to albo się uszczelni, albo nie. Różnie bywa, chociaż wbrew pozorom więcej razy mi to zadziałało niż nie.
Szytka na kole stożkowym ma też przeważnie przykręcaną przedłużkę wentyla, którą ja uwielbiam wyłamywać. Nie specjalnie rzecz jasna. Zdarzyło mi się to już kilka razy. Uszczelniacz nie pomoże. Wtedy jest tylko wersja z telefonem do przyjaciela.
Jeśli zapytacie, czy dziś nadal wybrałbym szytkę do szosy to odpowiedź jest oczywista – tak. Do przełaju również. Do innych typów rowerów – nie. Czy z amatorskiego punktu widzenia jest sens się przesiadać – nie ma. Jedyny logiczny argument to aspekt bezpieczeństwa. Reszta na moim poziomie jest fanaberią. Ale duzi chłopcy muszą mieć swoje fanaberie.