Zima miała przyjść ale nie przyszła. Wszystko wskazuje na to, że trzeba będzie poczekać jeszcze kilka tygodni zanim będzie można postawić dwa kółka na śniegu. Tymczasem aura jest na tyle sprzyjająca, że trudno było znaleźć dni, które mogłyby stanowić wyzwanie dla sprzętu i przede wszystkim dla ubrań.
Po ostatnim wpisie dotyczącym produktów Rapha doszedłem do wniosku, że muszę nadrobić zaległości z zakresu materiałoznawstwa i dowiedzieć się do czego ciuchy kupiłem. Na pewno wiem, że nie ma żadnego sensu jeździć w nich jak jest sucho a temperatura przewyższa 10 stopni Celsjusza. O ile spodenki dają sobie radę o tyle bluza jest za ciepła. Ponieważ nie padało sensownie przez kilka tygodni kurtkę realnie sprawdziłem stosunkowo niedawno.
Long sleeve brevet jersey – bluza raz jeszcze
Nie mam wątpliwości, że bluza zawiodła przy poprzednim teście. Ale dziś nie mam też wątpliwości, że moja ignorancja spowodowała poważne braki w środowisku testowym. Od mniej więcej miesiąca jeżdżę w niej kiedy tylko mogę (nie jest akurat w praniu) i przy aktualnej aurze jestem nią zachwycony. Faktycznie krój jest luźny i można nazwać go trochę „niechlujnym”, ale jeśli dobrze wyregulujemy ściągacze okazuje się, że jest to niezauważalne.
Pieję z zachwytu nad rękawami. Sposób uszycia to majstersztyk. Naprawdę z pośród wielu produktów, które mam te rękawy to zupełnie inna jakość. Krój i długość są dokładnie takie jaki uszyłbym sobie sam gdybym miał własną szwalnie i mógł robić z ciuchami co mi się podoba. Nie są proste bo nigdy takie nie powinny być. Sylwetka kolarza na rowerze szosowym powoduje, że rękawy zawsze mają tendencję do podciągania się do góry, przez co jest powstaje znienawidzona szpara pomiędzy rękawiczką a bluzą. Oczywiście rozwiązaniem jest wziąć rozmiar, który jest większy i ma dłuższe rękawy, ale pamiętajmy, że to spowoduje inne wymiary także np. na plecach. Efekt kurtki w pół dupy gwarantowany. Ja tego nie znoszę. A że kieszenie mam przeważnie pełne to od razu taki defekt ciucha wyłapię. Rekawy w bluzie Rapha są uszyte asymetrycznie co powoduje, że mają jadalną długość od góry i od dołu i po postu się nie podwijają. Można je założyć na rękawice i pozostają na swoim miejscu, można założyć pod i też się nie wyciągną. Sprawdzone na szosie i w terenie. Po prostu działają tak jak powinny.
Wełna merino to temat rzeka. Początkowo byłem sceptyczny. Taka sobie kolejna dzianina. Nie przeczytałem na jej temat nic, żeby się nie ukierunkowywać. Myślę że to było dobry zabieg ponieważ pierwsze odczucia sami wiecie jakie były. Po dłuższym czasie używania jej w temperaturach niższych niż 10 stopni, przy lekkich jazdach, ale również przy tych intensywnych doszedłem do wniosku, że to włókno ma w sobie coś czego jeszcze nie widziałem. Grzeje w sam raz. Chłodzi w sam raz. Przepuszcza powierza w sam raz. Schnie w sam raz. Przy pewnym zakresie temperaturowym to po prostu wybór rewelacyjny. Nawet jak jest wysoka intensywność i zaczynamy generować ciepło i się pocić, a włókna dostaną trochę wody przez co bluza zrobi się mokra – nie jest to odczuwalne w temperaturze. Nadal grzeje. Oczywiście używałem pod spód koszulki termicznej (różnych: nike, adidas, brueback) efekt z grubsza ten sam. Co więcej okazało się, że jak nie namoknie bardzo to w ciągu 30 – 40 minut jest w stanie wyschnąć zupełnie do końca. Jeśli robi się bardzo zimo, ale bardzo wieje rozwiązaniem jest kamizelka, którą dostajemy w zestawie do bluzy – chroni od przedniego wiatru, ale dobrze odprowadza ciepło z pleców. No i ma zajebisty kolor. Nie jakieś tam ordynarne fluo tylko Chartreuse Yellow czyli kolor, którego nazwa pochodzi do francuskiego likieru z 1838 roku. No i od czasu do czasu można taką ustrzelić w cenie -50% co uczyniłem nabywając jej wersję wersję limitowaną na dzień dzisiejszy już niestety w cenie normalnej. Jak jedna jest w praniu to jest druga. Wiadomo.
Rain Jacket – lekka KURTKA przeciwdeszczowa
Nie miałem okazji wcześniej z niej skorzystać w warunkach, które jakkolwiek nadawałyby się do opisania. Po prostu nie padało. Na dzień dzisiejszy moja wiedza jest już zupełnie inna. Jedną z najważniejszych cech przy wyborze tej kurtki był fakt, że mogę ją bez problemu zwinąć w garść i schować do kieszonki. Mimo, że rozłożona wygląda tak jakby nie było to zupełnie możliwe. Z wodoodpornością jest wiadomo jak. Niby są rzeczy wodoodporne, ale w praktyce jak leje to nic nie daje rady (no chyba że te spodnie Endura – to jest pewien ewenement). Dlatego na wodoodporność się specjalnie nie nastawiałem. Realnie jest tak: kurtka nie chłonie wody. Widać to nawet po sposobie w jaki krople się na niej osadzają. Nawet przy sporych opadach nie przemaka. Chroni świetnie od wiatru. Ma super krzywy suwak, który w mojej opinii powoduje, że się nie zawija na brzuchu i nie robi się z niej balon podczas jazdy. Po każdym treningu z jej użyciem wracałem jednak mokry (bluza była mokra). Ciężko stwierdzić czy od potu, czy od deszczu. Obstawiam, że to pierwsze. Może byłem za ciepło ubrany, a może jednak wodoodporność nadal nie idzie w parze z oddychaniem. Na pewno jest tak, że nie odczuwałem ani razu, żeby było mi duszno. To dość ważne. Podsumowując dobry produkt ale czy wart swojej ceny. Lubię homogeniczność więc w moim przypadku tak.
Werydkt
Spodenkami i nogawkami jestem niezmiennie zachwycony. To jest nadal najlepsze w czym jeździłem i jakbym mógł to na chwile obecną inne stroje odłożyłbym na bok. O bluzie i kurtce wiecie już teraz trochę więcej. Moje ogólne wrażenia myślę, że też łatwo wyczytać z powyższych opisów. Rapha to produkt premium nie tylko dlatego że jest drogi. Jego cena jest w mojej opinii uzasadniona. Ma poza tym niesamowitą konsekwencję projektową i marketingową, która do nie przemawia. Prostota designu i sposób w jaki pokazują kolarstwo i amatorskie jeżdżenie podoba mi się. Czasem może jest trochę za bardzo modowa, ale przecież wizerunek ma być aspiracyjny, a nie docelowy. Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że nie tym razem forma nie przerosła treści.
Dla tych, którzy przegapili: Raphastory I oraz Raphastory II