Kraina wody i kolarstwa amatorskiego czyli kilka słów o tym jak było na KTR w Nałęczowie

Nałęczów dotychczas kojarzył mi się wyłącznie z Nałęczowianką. Nigdy tam nie byłem i nie sądziłem, że to tak malownicze miejsce, idealnie nadające się do jazdy na rowerze. Okazało się, że jeszcze lepiej nadaje się do ścigania.


Jestem w idealnym momencie swojego życia. Mam 36 lat. Wiek ważny dla każdego mężczyzny. Bo to jeszcze nie czterdzieści, ale już bliżej, niż dalej więc powaga na twarzy powinna występować nieco częściej. Mam kochającą żonę i pięknego synka, pracę itd itp… i nadal jestem k…a dzieciakiem.

Do takiego właśnie doszedłem wniosku po ostatnim wtorku. Weekend był co prawda dłuższy niż standardowy, ale w moim przypadku nie wyglądał tak jak dotychczasowe majówki. Trochę więcej pracy niż zwykle spowodowało, że zostałem w Warszawie. Poniedziałek w fabryce, ale we wtorek…

No właśnie. Kilka słów o swoich przeżyciach przed wtorkiem napisać muszę. Denerwowałem się. Byłem spięty, podekscytowany, niepewny ale też trochę natchniony. Taki stan odczuwałem ostatnio przed L’Etap d Tour. Dziwne prawda?

Jak można porównać alpejską wyrypę do dwugodzinnego ścigania w Polsce? Nie powinno się. A jednak coś we mnie powodowało, że dzień wcześniej doznawałem praktycznie tych samych emocji. To jasne, że trzeba to zrzucić na kanwę przerwy, która dzieliła mnie od ostatnich startów, a jednak byłem zaskoczony, że tak moja słaba głowa reagowała na stres przedstartowy. Ha! Pewnie z 50 startów już w życiu zaliczyłem a nadal odczuwam stres przedstartowy!

I bardzo dobrze. Uczucie, które jest niepokojące i spina poślady, na zakończenie całej imprezki powoduje totalne uwolnienie endorfin. Ale po kolei…

Kross Road Tour Nałęczów

Nie miałem wcześniej okazji startować w żadnym z wyścigów szosowych oragnizowanych przez Cezarego Zamanę, ale miałem okazję startować w innych… ups przepraszam, jednak w jednym jechałem – czasówka w Gassach. Jeździłem też w Mazovi więc w sumie mogłem się spodziewać jak będzie to zorganizowane. A jednak przyzwyczajony przez ostatnie lata to raczej nieciekawych polskich ogórków nie wiązałem z tym startem, trasą i ogólną atmosferą jakiś wielkich nadziei. Wiecie jak to przeważnie jest. Nie lubię wiecznego narzekania, ale raczej nie nastawiem się na fajerwerki. W tym przypadku było podobnie.

No i się mocno zdziwiłem. Pewnie pogoda dodała kolorytu, ale tras podobała mi się wybitnie. Mimo, że to nie na mój sektor wagowy, to podobała mi się bardzo. I potwierdzam w 100% to co powiedział Cezary opisując w swoim filmie z trasy, że nierówny asfalt i dziury dodają wyścigowi kolorytu i są fajną, naturalną przeszkodą. Gdybyśmy jeździli w kółko po torze do gokartów byłoby nudno.

Świetnym pomysłem jest też moim zdaniem robienie wyścigów w postaci rund takich właśnie w okolicach 15 – 20km. Po pierwsze uczę się trasy i po dwóch kółkach wiem gdzie odpocząć, a gdzie się spiąć, ewentualnie (nie w moim przypadku) gdzie atakować. Po drugie to też jest lepsze rozwiązanie na kibiców i może faktycznie wpłynąć na to, że na jakiejś hopce ktoś krzyknie do nas parę razy a my w najcięższym momencie dzięki temu dołożymy jeszcze 100W. Potem pewnie spłyniemy, ale co tam. Takie chwile się pamięta i chciałem bardzo podziękować tym, którzy to robili – kibicom!

PRZEBIEG WYŚCIGU

Jeśli chodzi o sam przebieg wyścigu to myślałem, że wytrzymam więcej, ale zawsze mogę liczyć na moich kolegów więc wytrzymałem jedno kółko. Oczywiście piszę trochę ironicznie, ale akurat w tym przypadku dokładnie tak było. Andrzej zaczął uciekać w połowie pierwszego kółka – na solo (i uciekał tak przez kolejne trzy, w towarzystwie dwóch osób, w tym drugiego kolegi z WKK też Andrzeja), co spowodowało, że poszedł taki ogień na najcięższej na pętli hopce, że pomimo moich najszczerszych i wytężonych starań nie miałem szans na dociągnięcie do czołówki.

Po tej górce był zjazd, ale zaraz zaczynał się niewielki podjazd po bruku na linię okrążenia / mety i potem po dwóch zakrętach długa prosta z niewielkim nachyleniem. Już na niej zostałem sam. Wyjechany totalnie. Nogi z waty. Odczekałem jakieś 30s i ostatkiem sił złapałem koło najbliższej osoby, która mnie mijała. To był najlepszy mój ruch na całym wyścigu. I polecam każdemu w takich momentach sięgać do rezerw – nie w nogach, bo tam jest naprawdę jeszcze dużo, ale do głowy bo to ona najbardziej w takich chwilach zawodzi.

Utrzymałem koło pewnie z 1/3 okrążenia zanim dałem zmianę, ale ponieważ kolega nie prosił to też się nie wychylałem. Potem dojechał do nas ktoś kolejny i kolejny, ktoś spadł z grupy, która była przed nami (ok. 60 osób) i tym sposobem uformowała się druga grupka, która jechała całkiem solidnie do samego końca. Czasem było trochę odpoczywania, czasem ktoś chciał uciec więc goniliśmy, ale ogólnie współpraca układała się dobrze. Co więcej odniosłem wrażenie, że wszyscy byli dla siebie raczej uprzejmi (co na wyścigach szosowych wcale nie jest oczywiste) i bez spinki pracowali. Mnie nie było stać na wiele w sensie ciągnięcia całej grupy, ale też starałem się nie obijać.

Najgorzej czułem się za każdym razem na podjazdach. Szczególnie tym na metę. Zawsze spadałem tam prawie na koniec grupy i musiałem potem doganiać po tej prostej z niewielkim nachyleniem i tak przeżywałem katusze. I tak jak powiedziałem w filmie, który znajdziecie na końcu tego postu – na każdym kółku myślałem, żeby zejść już z trasy. Nie zrobiłem tego.

I cieszę się z tego powodu jak dzieciak. Bo cały ten dzień i cały ten wyścig naprawdę spowodował, że znowu poczułem się jak chłopaczyna o 15 lat młodszy i to jest piękne w tym sporcie!

ps. naprawdę bez żadnego wdupęwłażenia duże gratulacje dla organizatorów i sponsorów za to, że dają nam możliwość takiej fajnej zabawy.

Kolejne edycje: http://www.krossroadtour.pl

ps. artykuł niesponsorowany

ps2. zobaczcie koniecznie mój film jeśli jeszcze nie mieliście okazji – jak Wam się spodoba i chcecie więcej materiałów video to zgodnie z youtubową nomenklaturą poproszę o SUBA i ŁAPKĘ W GÓRĘ!