Kiedy zaczynałem swoją przygodę z amatorskim kolarstwem jak mantry trzymałem się zasady dwóch tygodni. Tych bez roweru rzecz jasna. W zeszłym roku powstał inny plan, który spowodował, że w proces odpoczynku po sezonie wszedłem dopiero w styczniu. A co dzieje się w tym roku? Jak wygląda moje roztrenowanie?
Wiem, że powinienem przeprosić i to niniejszym czynię. Na blogu nie pojawił się żaden wpis od wakacji, a mamy połowę listopada. To nie było zaplanowane. Po prostu nie wiedziałem czy chcę się dzielić ze wszystkimi, swoimi przeżyciami i przemyśleniami. A trochę ich było. W sumie nadal jest sporo.
Wbija się nam do głowy, że odpoczywać trzeba. Po kilku tygodniach intensywnej jazdy warto zrobić tydzień lżejszy, po dwóch intensywnych miesiącach trzeba lekko odpuścić na kolejny, po sezonie warto zejść z roweru zupełnie. Na jakiś czas. A co robi się po kilku latach? O tym nigdy nie słyszałem.
Motywacja
Pewnie jest dużo osób, które nie miały problemów z motywacją, a co za tym idzie z systematycznością. Okazało się, że ja taką nie jestem. Powoli wyciszałem swoją aktywność sportową. To nie była jedna decyzja, ale proces. Kilka rozmów z trenerem, żoną, z otoczeniem. Nikt nie wierzył nawet przez chwilę, że kończę jeździć na rowerze. Ciekawe… Tak mocno w świadomości bliskich mi osób było zakorzenione to, że ja cały czas jeżdżę, i że to prawie całe moje życie, od tylu lat, że w zasadzie nie było wątpliwości, że to tylko takie gadanie, a nie coś poważniejszego.
Stanęło na tym, że powiedziałem Andrzejowi, że dalsze trenowanie i pisanie planów nie ma sensu, bo ja nie mam w sobie tyle motywacji, żeby je wykonywać. Przestałem trenować.
W tym miejscu mógłbym skończyć i pewnie gdyby ten wpis powstawał gdzieś we wrześniu czy październiku to nic więcej bym już nie napisał. Dlatego tego nie zrobiłem. Pozwoliłem sobie na odpoczynek. Co więcej pozwoliłem sobie na dopuszczenie do siebie myśli, że być może już nie będę jeździł. Nigdy.
Sprzedaję rowery. Zostawię sobie tylko ten do jazdy z Tymkiem.
Chyba zgłupiałeś! Weź już nie rób z siebie męczennika tylko bierz się do roboty i nie sprzedawaj żadnych rowerów. Za dużo czasu swojego i mojego w to zainwestowałeś, żeby odpuszczać.
Na moją żonę to zawsze można było liczyć. Nie ma głaskania po głowie. Zawsze jest po prostu z całej siły młotkiem. Ale może to i lepiej. Może ja tego potrzebuję. Dzięki temu faktycznie więcej myślę, nie o tym jak fajnie jest nie mieć nic na głowie i niczego nie musieć, a o tym, że zrobiłem się jak ciepła klucha.
Prawda stara jak świat mówi, że nie da się wprowadzić zmiany bez zastąpienia jednego nawyku innym. W miejsce trenowania musiało się coś pojawić. Pojawiło się szybko – roztrenowanie w wydaniu amatorskim czyli praca i jedzenie. Kiedyś byłem w stanie pracować po osiem godzin dziennie i wyrabiałem się ze wszystkim. Teraz pracuję bliżej dziesięciu i mam wrażenie, że z niczym się nie wyrabiam. Kiedyś pilnowałem tego co jadłem, a mimo to z wagą nie było nigdy dobrze. Teraz przestałem się pilnować w ogóle. Jadłem to na co w danej chwili miałem ochotę. Jak z wagą – domyślcie się sami.
Dziś mijają równo trzy miesiące odkąd zmiana nastąpiła. Oczywiście, że wsiadałem na rower. Od czasu do czasu zwlokłem się z kanapy. Zaliczyłem nawet jakąś grupową 160tkę pod Warszawą we wrześniu, co było chyba moim najdłuższym dystansem w tym roku, ale co z tego? Z dnia na dzień czułem się coraz grubszy i coraz wolniejszy i coraz mniej przyjemności mi to jeżdżenie sprawiało. Były chyba nawet takie dwa tygodnie, że nie zrobiłem nic. Ale tak totalnie nic. Dodam, że bieganie, trenażer i inne tego typu aktywności wykonywałem chyba tylko po to, żeby się przekonać, że faktycznie nie mam na nie ochoty.
W całej tej w gruncie rzeczy smutnej sytuacji jest jednak kilka pozytywów. Mniej więcej od dwóch tygodni trzymam w ryzach jedzenie ponownie ponieważ:
- jedzenie shitu powoduje, że czujesz się jak shit
- jedzenie dużej ilości cukru (słodyczy) powoduje, że czujesz się jak shit
- czujesz się jak shit oznacza, że na nic nie masz siły, a jak nie masz siły na nic, to nic nie robisz – zamknięte koło
- ponieważ nie masz energii zaczynasz pić dużo kawy, a jak to nie wystarcza to energetyków
- jak chcesz sobie poprawić humor to sięgasz po winko, piwo
- dalej nie muszę wymieniać
Zastanawiacie się pewnie nad tym, co teraz? Jak długo jeszcze potrwa roztrenowanie w takiej formie? Ja też się zastanawiam. Jedną sprawę już opanowałem. Zobaczę na jak długo. Wróciłem na dobre tory jedzeniowe. Zacząłem jeść w sposób opanowany i przemyślany. To trwa jakieś dwa tygodnie więc pewnie za kolejne dwa wrócę do wagi z sierpnia. Dziś byłem na rowerze przez 1h i 45min co mi się od ponad dwóch miesięcy nie zdarzyło. I mam zamiar też pójść jutro. Mam ochotę sobie pobiegać i coraz więcej myślę o siłowni. No właśnie – słowo klucz – myślę.
Miałem w swoim życiu kilka punktów zwrotnych i zawsze każdy z nich zaczynał się mniej więcej tak samo. Dużo myślałem o tym co chcę zmienić, ale nie w taki durny sposób tylko naprawdę wizualizowałem sobie to jak będzie kiedy mi się uda. W momencie kiedy łapałem się na tym, że to myślenie jest już na tyle silne, że zaczyna wpływać na wybory życiowe zaczynałem intensyfikować zmianę.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni dużo się zmieniło. Sporo siedzę w internecie, na youtube, vimeo i oglądam filmów o tematyce kolarskiej. Sporo to może dużo powiedziane bo mam na to jakąś godzinę dziennie, ale to oznacza, że jakby nie patrzeć poświęcam kolarstwu ponownie godzinę dziennie. Oczywiście, że nie w sposób optymalny, ale zawsze. Trzymam dietę. Zacząłem się czuć fizycznie dużo lepiej i tracić na przybranej wadze. Idąc do kina myślę, o tym żeby wpaść do empiku i kupić nowy numer Szosy, Bike, BikeBoard i zobaczyć co tam w wielkim świecie. Zaglądam na półkę z pozycjami hobby bo może mają Trening z Pomiarem Mocy którego nie mam i nie czytałem. Instaluję sobie w telefonie myfitnesspal, żeby zobaczyć czy będę sobie radził z zapisywaniem kalorii. Od dwóch tygodni sobie radzę.
To wszystko małe kroczki. Nie wiem jak będzie, ale póki co wiem jak jest. Głowa pokazuje, że chce. Może jeszcze nie w pełni świadomie, ale ewidentnie pokazuje, że coś jest na rzeczy. Ciało gorzej, ponieważ cały czas stanowi dużą barierę, przecież jest kompletnie poza swoimi kilkoletnimi przyzwyczajeniami.
Niestety czas jaki jest przede mną nie napawa do optymizmu bo przecież zaraz spadnie śnieg i zacznie się pora roku, która dla kolarza jest najcięższą jeśli chodzi o motywację. A ja nie wiem czy jestem gotowy na nowo podjąć rękawicę. Póki co się po nie schylam.
ps. Siedzę właśnie w domu, w którym się wychowałem, u rodziców, a teraz już dziadków, którzy dzielnie latają z moim synem po wszystkich pokojach tylko po to, żebym ja miał chwilę na to, żeby napisać ten wpis. Bardzo się cieszę, że to zrobiłem. I cieszę się, że zrobiłem to właśnie teraz, nie wcześniej, nie później. Czuję, że to właśnie jest ten moment, w którym powinienem był go napisać. A co będzie dalej? Nie wiem. Ale przeczucia mam dobre.