Połowinki i bidony

Przełom lipca i sierpnia to jeden z lepszych okresów w kalendarzu startowo – treningowym. Ponieważ przepracowałem solidnie zimę, trochę się pościgałem, odwiedziłem Sardynię, zaliczyłem kilka razy podwarszawskie ogórki i w sumie zrobiłem już w tym roku prawie osiem tysięcy kilometrów, nadszedł czas żeby wrzucić na luz. Zacząć jeździć bez specjalnych planów i celów. Zrobić sobie odpoczynek. Fizyczny, ale głównie jednak odpoczynek głowy. Co ciekawe nie sprowadza się to do niejeżdżenia. Wręcz przeciwnie. Teraz mogę jeździć co chcę. Dwa dni pod rząd po cztery godziny dobrze przepracowanych, nikomu nie potrzebnych solidnych watów – proszę bardzo. Resztki formy jeszcze są więc takie jazdy dostarczają naprawdę dużo radości. W końcu można się zasadzić na jakiś segment na Strava, albo po prostu poprawić krzywą mocy w rejonach, które nie są mi do niczego potrzebne. Jest pogoda, są koledzy, są koleżanki – można jechać gdzie się chce, ile się chce i w tempie w jakim się chce, bez oszczędzania nogi. To lubię. Przyjdzie pewnie też moment, w którym trzeba będzie trochę zluzować, ale to jeszcze chwila. Potem ze dwa tygodnie luzu i lekkiego kręcenia i powoli będzie można zacząć przygotowania do sezonu przełajowego.

ps.

Przy okazji jazd grupowych miałem w ten weekend okazję pojechać na dwa zupełnie odmienne treningi. W sobotę ekipa z osobami o mniejszym kolarskim doświadczeniu (choć nie wszyscy), a w niedzielę z grupą, z którą jeżdżę często, stare wygi jak by nie patrzeć. Co ciekawe w sobotę pojechaliśmy szybciej i mocniej, ale moje obserwacje dotyczące osób, które zaczynają swoją przygodę z kolarstwem spowodowały, że postanowiłem się podzielić przy okazji kilkoma radami.

Jazda w grupie szczególnie dla osób, które zaczynają powinna polegać przede wszystkim na tym, żeby oszczędzać siły. Przy jeździe trwającej cztery do pięciu godzin to ważne. Po trzech robi się to kluczowe bo organizm jest już mocno zmęczony i łatwo o błąd, który może też kosztować zdrowie innych. W praktyce – jeździmy „na kole”. Na początku to nie jest łatwe, ale trzeba się starać i ćwiczyć. Trzymać odległość od pół do jednego metra licząc od tylnego koła osoby jadącej przed nami. Nie ma specjalnie sensu wychodzić na zmianę. I tak zawsze idzie jakiś sprint, ktoś szarpnie i będzie okazja żeby się zmęczyć i przetestować nogę.

Bezpieczeństwo. Poza sytuacjami ekstremalnymi, w których nie zawiniliśmy, nic się nie dało zrobić, ktoś w nas wjechał i tak dalej… są dwie rzeczy, które zauważyłem. Pierwsza to pokazywanie dziur. Wiadomo – trzeba dawać znać ręką, pokazywać, szczególnie jak jedziemy jedną kolumną po zmianach. Ale jeśli oderwanie ręki od kierownicy może spowodować, że stracimy kontrolę nad rowerem, albo gwałtownie zmienimy tor jazdy to tego nie robimy! Gość z tyłu jakoś sobie poradzi. Ominie, przeskoczy, w najgorszym przypadku złapie gumę. Ale jeśli my stracimy kontrolę nad rowerem i się wyłożymy to za nami leży automatycznie kilka osób – to jest dużo gorsze. Czyli podsumowując – pokazujemy, ale nie z narażeniem bezpieczeństwa.

DCIM109GOPRO

Druga kwestia to bidony. Bidon (w szczególności jak jest pełny) kiedy upada jest jak cegła. Przy prędkościach powyżej trzydziestu kilku kilometrów na godzinę jak uderzy w koło osoby za nami będzie katastrofa. A jak ktoś na niego najedzie – jeszcze gorzej. Dlatego sięgamy po niego jak jest bezpiecznie, równy asfalt i mamy pełną kontrolę nad rowerem. Nie róbmy tego na początku będąc w dolnym chwycie. No i jeszcze jeden temat: wypadanie z koszyków. Regularnie na przejazdach kolejowych leży jakiś bidon. Tak nie może być. Bidon może wylecieć z koszyka jak Ty spadniesz z roweru. Inaczej nie. Jeśli wypada to koszyk jest do dupy. Z mojego doświadczenia wynika, że do dupy są dwa rodzaje koszyków: metalowe (ponieważ potrafią się odkształcać) i wszystkie wymysły, które nie oplatają bidonu w całości. Kupować zwykłe plastykowe z pełną obejmą i sprawdzać czy napełniony bidon nie ma w nim luzu.