Dziś miałem głębsze przemyślenia. Pewnie po części dlatego, że jestem lekko przeziębiony i nie mogłem się skupić na jeździe tak jak bym chciał. Jechałem swoje, bez katowania. Byleby z grupą – oszczędnie. To idealne warunki, żeby pozastanawiać się na sensem tego co tu i teraz.
Niedziela rano. Banda facetów w różnym wieku (w większości już nie chłopcy) spotyka się w umówionym miejscu, żeby przejechać 100km z zacięciem wyścigowym. Każdy z nich zostawia w domu żony, dzieci, całe rodziny i idzie na rower. Tak po prostu. Bez żadnego większego sensu. Trasa znana wszystkim. Wynik też. Z pośród osiemdziesięciu chłopa jest dziesiątka, która realnie ma szansę wygrać. Trzech – czterech można obstawiać w ciemno.

Mimo wszystko w każdym jest tyle samo zacięcia. Jak jeden rozkręci do ponad 50km/h to zaraz znajdzie się drugi i trzeci i kolejny. Mi się też to czasem zdarza. Wychodzę na zmianę jadę przez kilkanaście sekund dużo za dużo i puszczam osobę za mną. Jedziemy pod wiatr. Tworzą się ranty. Jadę podwarszawską szosą w otwartym ruchu grubo ponad 40km/h lewym pasem. I to nie tak trochę. 10cm od lewej krawędzi jezdni. 15cm od koła gościa przede mną. Ktoś krzyczy UWAGA. Podnoszę głowę i widzę jadący z naprzeciwka samochód. Zerkam przez bark, żeby komuś nie wjechać w rower i zawijam na właściwy pas ruchu. Na kilka sekund. To samo robią Ci przede mną. Auto mija nas może o metr. Po chwili jestem znowu przy lewej krawędzi drogi. Teoretyczne wytłumaczenie tego jest proste. Chowam się za kolarzem przede mną, żeby nie jechać samemu pod wiatr. To kosztuje dużo siły. Ale jak wiatr jest boczny to nie chowam się dokładnie za, ale lekko z boku. Jak w grupie jedzie kilkanaście osób to takie lekko z boku robi się po drugiej stronie drogi. I tak sobie lecimy kilka kilometrów. Całą szerokością asfaltu, puszczając samochody od czasu do czasu.
Jaki jest cel? Uznanie? Szacunek? Wpis na listę pierwszej dziesiątki na stronie internetowej? Naprawdę? Jest ktoś kto w to wierzy? Że robimy to dla pucharów i dyplomów? Dla watów? To cholernie fajne uczucie kiedy zdaję sobie sprawę z tego do czego zdolny jest mój organizm. Właśnie tam – właśnie wtedy – na tej drodze jadąc pod prąd. To niesamowite uczucie do czego zdolna jest moja głowa. Jak szybko potrafi się przestawić i jak sprytnie dąży do tego za czym tęsknię. Na co dzień bardzo racjonalna, poukładana, trzeźwo myśląca. W tej konkretnej chwili to głowa piętnastolatka. Tego piętnastolatka, który kiedyś był nieśmiertelny i mógł wszystko. Bez względu na konsekwencje. Bo dziś żyjemy w świecie konsekwencji. W świecie, w którym wszystko co zrobimy jakoś odbije się na dniu powszednim. A czasy, w których w najgorszym przypadku była pała z majmy, to wbrew pozorom właśnie to za czym tęsknimy. Czasy bez konsekwencji. Duzi chłopcy. To jedyny racjonalny powód, dla którego jestem w stanie sam sobie wytłumaczyć po co mi to?
