W końcu nadszedł ten weekend. Dwa dni podczas, których nie jest ważna pogoda, rodzaj roweru czy tempo. Ważne staje się tylko to z kim, o której i gdzie. Cała reszta nie ma znaczenia. Wszystko to co było ważne przez cały rok, teraz staje się nieistotne, zbędne. Jeżdżenie tylko dla przyjemności jeżdżenia.
O ile sobota była dosyć typowa to na niedzielę naprawdę czekałem. Bardzo dawno nie miałem okazji pojeździć o normalnej porze dnia, w większej grupie, bez żadnej spinki, po lesie, na takim rowerze na jakim mam ochotę. Może to banalne i wiele osób odbywa takie przejachy co weekend, ale w moim przypadku wcale nie było to takie łatwe. Powodów jest wiele – czytając bloga można z łatwością określić jakie.
Ze względu na zmianę czasu umówiliśmy się o 9:00 nowego co oznacza, że każdy mógł się spokojnie wyspać. Planu nie było poza tym, że jedziemy do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, czyli takiej alternatywy dla Kampinosu. W mojej opinii wcale nie gorszej. Nie było żadnych wytycznych na czym jedziemy więc zabrałem przełajówkę. Co ciekawe okazało się, że przekrój sprzętowy na naszej ustawce był tym razem naprawdę imponujący. Dwa górale, hardtail’e, jeden 26 a drugi 29 cali. Do tego dwie przełajówki i fatbike. Całe szerokie spektrum do jeżdżenia i próbowania. Oczywiście to żadne sprzęty testowe, po prostu każdy wyciągnął z garażu to na czym miał ochotę pojeździć.

Do takiej jazdy jaką sobie zaplanowaliśmy można zupełnie obiektywnie stwierdzić, że każdy z tych rowerów był dobry. Nie było lepszych i gorszych. Były inne i czego innego wymagały od każdego z nas.
Przełajówka to rower do szybkiej jazdy. Nie da się na niej snuć. Nie ma to sensu. Jest wówczas niewygodna. Godzina, półtorej, ale po dwóch i pół plecy zaczynają boleć. Nie ma zmiłuj. Brak amortyzacji, duże koło z relatywnie małym profilem powoduje, że każdy korzeń czuć w kręgosłupie. Jazda na przełajowej sztyce też ma swoje wymogi. Nie można siedzieć, trzeba tyłek do góry podnosić, żeby nie złapać gumy na korzeniach. Bez wyjątków. W przeciwnym wypadku kończy się uszkodzoną obręczą (karbon) lub przecięciem opony. Do tego wąska guma jest trudna na piaskach. Trzeba rozkręcać przed i starać się przelatywać. W jednej z dyskusji stwierdziliśmy, że koła stożkowe mają swoje uzasadnienie w przełaju właśnie w przypadku jazdy po piachu. Jak jest grząsko i głęboko to ewidentnie stabilizują tor jazdy i trudniej jest je zakopać. Takie było nasze wspólne subiektywne odczucie. Rower przełajowy jest bardzo szybki na utwardzonych nawierzchniach. To zasługa najmniejszych oporów toczenia no i najbardziej pochylonej pozycji (dodatkowo z możliwością dolnego chwytu). Długich podjazdów nie było, ale w przypadku krótkich sztywność boczna i brak amortyzacji powoduje, że każdą hopkę chce się brać w korbach. Oczywiście jak są podjazdy z korzeniami to trzeba dużo pracować rękoma i obręczą barkową.

Góral 26 cali hardtail to rower na którym przejechałem dwa razy MTB Trophy i ścigałem się najwięcej razy w życiu. Znam go świetnie, ale tym razem wsiadłem sobie na chwilę na cannondale’a flash z amortyzatorem fatty i osprzętem sram’a z dwoma blatami z przodu. Niesamowita maszyna. Perfekcyjnie zwrotna, sztywna a fatty mimo tych 80mm skoku pracuje genialnie. Co prawda pojeździłem chwilę i w zupełnie niegórskich warunkach, ale bez dwóch zdań zamieniłbym mojego aktualnego s-works’a stumpumper’a na takie cudo. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, żeby dla tego roweru była jakaś mazowiecka trasa, na której jest problem techniczny nie do pokonania. Co więcej dowiedziałem się też o technologii save, czyli patencie, który powoduje, że tylne widełki się uginają. Tego sam nie poczułem, ale patrząc na działanie fatty wierzę, że save też działa.

Góral 29 cali hardtail to sprzęt kumpla, na którym tym razem nie miałem okazji pośmigać, ale kiedyś już jeździłem. Grand Canyon CF SL. Karbonowe cacko do ścigania. Zalety kół 29 cali są powszechnie znane więc nie będę się o nic rozpisywał. Ciekawe jest to, że w naszej grupie są dwie osoby, którym mimo wszystko bardziej pasuje 26 cali i dwie, którym pasuje zdecydowanie 29 cali. Ja jeszcze nie wybrałem modelu i marki. Wiem jednak, że jeśli będę kupował nowego górala to 29 cali. Miewam czasem problemy z bólem w plecach z powodu pochylenia na 26’tce, a patrząc na pozycje jakie zajmuje się na 29 to myślę, że to rozwiązanie dla mnie. Poza tym ten rower to czołg z turbodoładowaniem. Przejeżdża po wszystkim tak płynnie, że to aż nieprzyzwoite. Do tego jest sztywni i szybki. Z opowieści wiem też, że świetnie podjeżdża. Ciekawe jest to, że rozmiar kół wpłyną też na pozycję. Siedzi się wyprostowanym jak na kanapie. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz porównując z 26 cali. Czy to dobrze? Nie wiem, mi się to średnio podobało, chociaż komfort na pewno poprawia. Ale są tacy, którym to nie pasuje. W porównaniu do 26 jest wrażenie, że łatwiej przez kierę przelecieć.

Fatbike. Tego cuda wcześniej nie widziałem nigdy a tym bardziej nie miałem okazji pojeździć. Model, który z nami pojechał to Trek Farley 8. Pierwsza podstawowa sprawa jest taka, że ten rower wygląda nieziemsko. Jest naprawdę czadowy. Jego gabaryty i kolor w jaki jest pomalowany powodują mocniejsze bicie serca. Koła są ogromne, nienapompowane prawie w ogóle, podczas toczenia wydają groźny i wzbudzający respekt szum. Amortyzują niewiarygodnie a dodam jeszcze że to wersja z rockshox’em z przodu. Pedały wcale nie są za szeroko – w zasadzie nie odczułem różnicy. Przerzutki działają tak samo i są jakąś standardową grupą podobnie jak hamulce. Jedyne co zrobiło na mnie wrażenie a czego wcześniej też nie widziałem to tylne koronki z których już trzecia od góry była taka jak blat w korbie. Co do samej jazdy. Jest dosyć ciężko. Dosłownie. Sprzęt waży 13,5kg i jak dołożymy do tego opory toczenia to efekty są oczywiste. Jak kolega zrobił jadąc przy mnie sprint to ja zdążyłem się zorientować, zredukować bieg, obejrzeć się a on jeszcze mnie do tego czasu nie wyprzedził. No ale nie do tego rzecz jasna jest ten rower. Fatbike jest do jazdy po grząskim. Największy fun jest tam gdzie jest nierówno. Piasek to jego domena. Aż nie mogę się doczekać jak będzie na śniegu. No i dodam, że pod schody podjeżdża rewelacyjnie. Jakby ich nie było. Czy sobie kupię – raczej nie. Ale cieszę się, że mam kumpla, który sobie kupił. Jak jest was pięciu to zróbcie zrzutę.

Z całej tej przygody najważniejsze jest to, że sprzęt specjalnej różnicy nie zrobił. Tam gdzie jednym było łatwiej, innym było trudniej. Piaski premiowały szersze koła, szutry węższe, a podjazdy chłopaków na góralach. Mazowiecki Park Krajobrazowy to na tyle ciekawa i urozmaicona miejscówka, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ukształtowanie terenu powoduje, że wszyscy będą mieli takie same szanse. Nie było czekania na fatbike’a chociaż jego rider miał pewnie z 10 uderzeń więcej niż reszta. Ale pewnie miał też z +10 do radochy z tej niedzieli.