Nie jestem pro

Wróciłem do ścigania na szosie. Chociaż nie wiem czy można to nazwać ściganiem. Lokalny ogórek to w pojęciu wielu nic nie warta ustawka, czasem jakoś zorganizowana, z plastykowymi pucharami i uściskiem dłoni burmistrza. Ja pewnie i taki nigdy tej przyjemności mieć nie będę bo nawet w mastersach nie mam szans na pudło. Są lepsi i tyle. Dla mnie to nie ważne.

Lubię szosę. Lubię te wyścigi. To dla mnie prawdziwe ściganie. Rywalizacja. To nie jest maraton, w którym jadę co mogę, daję z siebie tyle ile chcę, odpoczywam jak chcę, cisnę jak mi się podoba. Na szosie jest inaczej. Właśnie wtedy kiedy już nie mogę ktoś odpala wrotki i okazuje się, że jednak jeszcze dam radę. Muszę i tyle. W wyścigu szosowym odpadniecie z grupy oznacza koniec zabawy. A dla mnie to jest zabawa. Więc chcę zostać jak najdłużej. Najlepiej do końca. To są dwie godziny podczas których nawet nie mam chwili, żeby pomyśleć o czymkolwiek innym niż o tu i teraz. Bujanie w obłokach jest bez sensu. Trzeba skoncentrować się na tak prozaicznych sprawach, że nie ma czasu na nic innego.

20120827-LG-G0040641

Szosa to taki sprint, który trwa po prostu trochę dłużej. Intensywność taka jak w liceum w biegu na 60 lub 100 metrów. Na końcu tętno potrafi osiągnąć wartości maksymalne, dla niektórych 180 dla innych nawet 210 uderzeń na minutę. Amatorski wyścig szosowy to taki sprint (5 – 10% poniżej tętna maksymalnego), który trwa dwie godziny. Boli? Nie cały czas. Boli wtedy kiedy nie chcesz. A jak nie boli to pojawia się taka myśl, że może trzeba zrobić coś żeby zabolało? Uciec od grupy? Oderwać się? Pogonić za ucieczką?

I co z tego, że to ogór. Podrzędny wyścig gdzieś w Polsce z samymi amatorami na linii startowej. Nie jestem PRO. Nie będę. Nawet jeśli myślę o tym, że gdybym mógł to chciałbym być. Kto wie? Tylko czy cierpiałbym wtedy bardziej? Albo męczył się mniej? Na poziomie, na którym się ścigam są tacy sami ludzie jak ja. Też dajemy z siebie wszystko. Tylko mniej możemy. Każdy ma tyle samo zacięcia. Jednego dnia ktoś poświęci się bardziej. Innego nie ma siły. Każdy z nas jest tam po to, żeby przez dwie godziny mieć wszystko w dupie. Wyżyć się. Upodlić, zmęczyć i mieć dosyć. Na tydzień.