Absolutnie niesamowite jest to jak organizm w porozumieniu z głową potrafi się uzależniać. Już nie wiem kto dyktuje co komu, ale wiem, że nie wszystko jestem w stanie skontrolować ja. Za każdym razem kiedy odstawiam rower na dłużej niż dwa dni dzieją się rzeczy, które trochę mnie przerażają.
Równo siedem dni bez zakręcania korbą. Dużo. W tym roku to jedna z moich najdłuższych przerw. Dwa, trzy dni zdarzają się często, ale przerw powyżej tej liczby unikam jak ognia. Z treningowego punktu widzenia to nie tragedia. Po kilku dniach teoretycznie powinienem być z powrotem z dobrej dyspozycji. Tym bardziej, że do przerwy trenowałem solidnie. Odpoczynek się należy. Oczywiście wymuszony. Normalnie nie miałbym ochoty zsiadać z roweru.
Ale to co potrafi zrobić organizm wspólnie z głową to już zupełnie inna sprawa. Oczywiście zaznaczę, że okoliczności przerwy nie pomagały żeby te dni spędzić w spokoju i o zielonej herbacie. Wyjazd służbowo-integracyjny. Wiadomo. Mimo wszystko nie sądziłem, że powrót będzie taki ciężki i bolesny.
Wyliczę może kilka faktów. W ciągu tych dni nie przesadzałem ze snem. Od 4 do 6 godzin dziennie, często przerywanych. W sumie ok 24 godzin spędzonych w pozycji siedzącej w autokarach i samolotach. Jedzenie i picie hotelowe. Od czasu do czasu coś na stacji lub w sklepie. Nie jem mięsa więc nie było lekko o zbilansowaną dietę. No i wiadomo, że jedną czy drugą whiskey albo jakieś piwo też trzeba było wypić.
Dziś pisząc to jestem już po pierwszym rozjeździe. I bez żadnych ceregieli muszę przyznać, że przez dziewięćdziesiąt minut dwugodzinnej jazdy byłem przekonany, że to koniec. W skrócie. Brzuch przelewał się przez spodenki i gdyby nie to, że mam szelki to pewnie spocząłby sobie na górnej rurze ramy. Moje łydki objętościowo chyba dogoniły uda. Czułem jak podbródek oblewa paski od kasku. Siodełko niewygodne jak nigdy. Dodam jeszcze że jazda na 200W była wyzwaniem takim jak tydzień temu taka sama tylko na 300W. Prędkości żałosne, kadencja 50. Po powrocie rower idzie do piwnicy a buty i kask zawieszam na kołku.
I właśnie w takich momentach przydaje się ktoś z zewnątrz. Najlepiej trener albo ktoś kto naprawdę zna się na temacie i wie jak ważna dla każdego z nas jest nasza pasja. To on obiektywnie jest w stanie spojrzeć na sytuację. Dodatkowo wie dlaczego mam właśnie dziś koniecznie wyjść i przejechać się nie godzinę, nie półtorej tylko pełne dwie. Zna mój organizm. Wie, co powinno się zdarzyć po 1,5h kręcenia. Wie, że nogi się odblokują, zaczną kręcić, zejdzie opuchlizna a brzuch wciągnie. Dokładnie tak się stało. Zabrało to pełne dziewięćdziesiąt minut. Ostatnie trzydzieści był potrzebne właśnie po to, żeby sobie przypomnieć, żeby poczuć, żeby jednak uwierzyć, że to nie koniec.
Nie jest idealnie. Nigdy nie będzie. Ale to dobrze. Tak ma być. To jest nauka. Doświadczenie. Motywacja z poziomu -1 jest już na +1. Widzę znowu światełko w tunelu. W niedzielę urwę już pewnie kilku kolegów.