Wiecie już, że z czasem u mnie aktualnie słabo. To znaczy, że na rower wychodzę z partyzanta. Jak się trafi okno pogodowe w aurze mojego synka i żony to hyc – wskakuję pojeździć. Nie mam planu. Ciężko się z kimś umówić i dotrzymać terminu. Tym sposobem dziś pojechałem sobie na trening, który treningiem nie był, chociaż w mojej opinii mógłby być jednym z najlepszych i najbardziej efektywnych formatów treningowych. Dla mnie to była typowa symulacja wyścigu. Ponieważ nie było nas wielu może nawet symulacja jazdy drużynowej na czas z elementami ucieczek.
17:30 miejsce dla nas warszawiaków bardzo typowe, czyli przystanek Roso. Grupowy trening Klubu Kolarskiego Żoliber. Z chłopakami mam od czasu do czasu okazję spotkać się gdzieś na szosie, rzadziej na wspólnych jazdach, częściej na wyścigach i wiem jak jeżdżą. Lekko nie jest. W naszych masterskich ligach to zdecydowanie czołówka. Kamil wygrywa dużo szosowych wyścigów amatorskich i jest aktualnym Mistrzem Polski w Indywidualnej Jeździe na Czas w kategorii AM20. Baltazar ogolił w zeszłym roku CYKLO Gdynię co jest w mojej opinii spektakularnym osiągnięciem. Reszta chłopaków też zajmuje regularnie miejsca na pudłach. Tak przy okazji.
Miałem okazję jeździć z wieloma amatorskimi grupami, klubami, przyglądać się treningom, obserwować podczas startów. W każdym jest coś innego. Żoliber to przykład ekipy zorganizowanej, taktycznej, konsekwentnej. Wiedzą co robić, gdzie się ustawiać, kiedy odjeżdżać, kiedy spawać. Kolarstwo to podobno sport zespołowy. Na poziomie pro na pewno tak. Na poziomie amatorskim na pewno nie. Wbrew pozorom to czego uczymy się oglądając eurosport nie jest takie łatwe do wprowadzenia w życie kiedy jedzie się przez dwie godziny ponad czterdzieści kilometrów na godzinę. Chłopakom to się jednak udaje.
Co do moich obserwacji samego siebie to wiem, że wczorajszy trening to zdecydowanie nie jest jeszcze mój poziom komfortu w jeździe na szosie. Mam mikro zapas w nodze, sercu i płucach, a nie lubię tego uczucia. Zerknijcie sobie zresztą na zapis tej jazdy na stravie. Po którymś szarpnięciu puściłem koło na kilkadziesiąt centymetrów i skończyło się tym, że musieli po kilkuset metrach chwilę na mnie poczekać. No cóż, błędy, błędy. Mimo tych kilku lat doświadczenia jak idzie ogień to jednak czasem się zapominam.
Poza spostrzeżeniami związanymi z taktyką, wyścigami jest jeszcze jedna rzecz, o której myślę od jakiegoś czasu coraz intensywniej. Rower do jazdy na czas. Chłopaki z KKŻ starują często w zawodach indywidualnej i drużynowej jazdy na czas. Krótsze wysiłki, o stałej intensywności muszą stanowić bardzo cenne uzupełnienie treningowe poza tym to też jest na bank duża frajda. Przyzwyczajają do większych prędkości, uczą układania ciała w najefektywniejszy aerodynamicznie sposób, doskonalą jazdę na kole. Zachęcające. Trzeba będzie się z tematem zmierzyć. Może w przyszłym sezonie? Tylko jak ja to powiem Żonie?…