Jeżdżę dużo. Trenuję. Poświęcam czas. Startuję i oczekuję wyników. Czasem się cieszę, ale bywam też rozczarowany. Dużo wysiłku kosztuje mnie polepszanie parametrów siłowych i wytrzymałościowych. Głównie temu poświęcam w końcu swój czas. Poranne wstawanie (ostatnio trochę rzadsze), weekendy (w tym roku opuściłem może ze trzy) – to wszystko są setki godzin spędzonych na zaspokajaniu własnych ambicji. Udaje mi się poprawić moc, siłę, uzyskiwane prędkości, przyśpieszenie i wszystkie inne słówka klucze. Jest niestety jeden element, który za każdym razem mnie pokonuje.
Czy nie byłoby wspaniale gdyby przy takiej ilości treningów organizm nie domagał się większej ilości jedzenia i chudł sobie w sposób samoczynny. Oczywiście, że zaczynając swoją przygodę z kolarstwem taki efekt osiągnąłem, ale dziś, po kilku latach spędzonych w siodełku, brakuje mi do pełni szczęścia właśnie tego jednego klocka do całej układanki. I powiem wam szczerze, że to cholernie trudny do ułożenia klocek. Przynajmniej dla mnie. 10 może 20 kilo. Tyle realnie powinienem zrzucić. Ważę w sezonie 87-88kg. Poza 89-90. W tym roku najniższa waga to 86,4kg. Przy moim wzroście (180cm) to przecież jest masakra. Z moimi watami 10kg mnie spowodowałoby kolosalną różnicę w jeździe. I to nie tylko pod górę.
Zapewniam, że ilości różnych diet, których próbowałem są niezliczone. W zasadzie co roku mam takie dwa, trzy miesiące kiedy potrafię zrzucić dobre cztery kilo. Od stycznia do marca. Potem, wraz ze wzrostem liczby godzin treningowych robi się problem. Nie wiem czemu. Głowa nie wytrzymuje? Organizm się buntuje? Pewnie jest jakaś sensowna odpowiedź, ale ja jej jeszcze nie uzyskałem. A może ją usłyszałem, ale do mnie nie dotarła. Wiem za to, że jak trzeba wstać o szóstej na trening to wstanę. Jak trzeba zrobić trzy ciężkie, dwudziestominutowe interwały to zrobię. Jak trzeba przejechać etapówkę w Beskidach – przejadę. Ale ja trzeba nie pójść wieczorem podczas spaceru z psem po batonika to ja właśnie pójdę. Czasem po jednego, czasem walnę jeszcze puszkę schweppes i belvita. Najlepsze ciastka na śniadanie. Taaa. Śniadanie. Najlepsze to one są po kolacji. W mojej głowie otwiera się jakaś taka zapadnia. Każda myśl kolarska do niej wpada i znika. Nie ma, że trenujesz, starujesz, ogarnij się, opamiętaj itd. Odpala się tunelowe myślenie i lezę do osiedlowego jak zombi. Psa poganiam, żeby szybciej. Normalnie ćpun i alkoholik. Nie do okiełznania. Żona nawet już mi to odpuszcza. A może właśnie nie powinna? Chociaż teraz ma inne rzeczy na głowie niż moje słodycze. A moja głowa? Silna i bezsilna.
Jeśli macie jakieś patenty, sprawdzone sposoby na poradzenie sobie z tym tematem to now is the fucking time!
Aktualizacja z dnia kolejnego (7 września 2014). Nie spodziewałem się tak wielu konstruktywnych odpowiedzi i sugestii. Naprawdę. Jaka to moc drzemie jednak w internetowych społecznościach. Pozytywna, konstruktywna moc! Ponieważ większość bardzo ciekawych wypowiedzi / komentarzy do artykułu została zamieszczona na fanpage’u postanowiłem je tutaj zacytować ponieważ wierzę, że mogą się przydać nie tylko mi. Jeśli ktoś sobie nie życzy być cytowany please o info.
Marcin Lipski: Odkąd pije młody jęczmień nie mam łaknienia na słodycze. Do tego piję dużo warzyw. Stosuję tylko naturalnego pochodzenia odżywki i żele energetyczne. Naprawdę nie chce mi się tak słodkiego jak kiedyś. Jeśli już to wcinaj słodkie owoce to chociaż ma witaminy i zdrowy cukier.
Marta Krzymowska: Może jedz więcej owoców? U mnie też kiepsko z chudnięciem ale przynajmniej nie tyję.
Andrzej Łada: A u mnie geny pozwalają zjadać wszystko to na co mam ochotę, bez względu na kalorie. Natomiast od kilku lat unikam słodyczy typu batony, czekolady etc. Wynika to ze szkodliwości cukrów tam występujących, całej tej chemii a w pewnym okresie życia mocno nasilonych problemów z cerą. Nie ma co płakać bo zawodowcy też sięgają czasami po różne mało zdrowe przekąski. Ogólnie chodzi o to żeby nie przesadzać z niezdrowymi produktami. A jeśli chcesz sprawdzić dlaczego waga stoi lub rośnie to kontroluj za pomocą myfitnesspal przez jakiś czas liczbę zjadanych kalorii dziennie i znajdziesz odpowiedz z czego wynika wzrost wagi. Jeśli solisz potrawy to tez i zatrzymana w organizmie woda swoje robi. Ja z kolei zazdroszczę tym lepiej zbudowanym siły w nogach 🙂
Kamil Zimsky: Opiszę mój sposób żywienia z pozycji kolarza/bywalca siłowni: kolarstwo łączę z dużą ilością siłowni właśnie i od marca [85kg 178cm] udało mi się zejść do 70 kg tylko i wyłącznie przy pomocy liczenia kalorii i systematycznego ich obcinania z 3500 do 2000 teraz. Często bywa ciężko, ale wynagradzam sobie to w dni gdy mocniej podeptam na rowerze, wtedy po powrocie do domu wolna amerykanka; lody, cukierki, czekoladki czy kebaby bo nie liczę w taki dzień kcal swoją drogą motywuje mnie to do częstszych i cięższych treningów. Suma summarum liczenie kalorii pozwala mi paradoksalnie spożywać naprawdę sporą ilość śmieciowego jedzenia przy jednocześnie trwającej redukcji zakończonej prawie pełnym sukcesem bo jeszcze brakuje minus 2-3 kg do pełni szczęścia. W dni treningu na siłowni czy lekkich przejażdżek skrupulatne liczenie kcal i męczarnie bo 2000kcal to naprawdę strasznie niewiele, w dni ostrych treningów rowerowych hulaj dusza – piekła nie ma. Tak to wygląda z mojej perspektywy.
Karol Bołtruczyk: Witaminy! Nie wiem dokładnie które witaminy lub minerały, ale po paru dniach brania witamin zaczynam przestawać mieć ochotę na słodkości, potrafię nawet odmówić słodyczy gdy ktoś mi proponuje (normalnie niespotykane).
Adam Ptasiński: Mój patent: codzienne ważenie. Zapisywanie wagi do aplikacji: np. Libra (na Androida, używam, wybrana z wielu). Postawienie sobie CELU. Konkretnego. Ja to akurat robię po sezonie. Zaczynam w październiku czy listopadzie. Ważę się codziennie na czczo, rano. Jak mi waga rośnie, mam wyzuty sumienia. Naprawdę. Dołuję się Żeby się nie dołować, zmuszam się do odpowiednich zachowań żywieniowych. Działa. To jest w głowie. Głowa ma rządzić Potrafię zejść 4-6 kilo do rozpoczęcia następnego sezonu. W sezonie sobie pozwalam Organizm się domaga… taka jest prawda. I redukcja w tym czasie to jest masakra. A po sezonie zaczynam do tego podchodzić już inaczej.
Łukasz Szaroburski: Mam tez słabość do słodyczy i podobnie jak Artur staram się wybierać te proste i naturalne. Te batoniki sante są smaczne ale maja utwardzony tłuszcz roślinny – syf jakich mało. Ja jestem czekoholikiem, ale nie ruszam innej niż gorzka i to tez nie każda. Z ogólnodostępnych świetna jest 70% lindta. Mimo ze z żalem zrezygnowałem z mlecznej to teraz jest dla mnie za słodka. Tak samo coca cola. Kiedyś nie wyobrażałem sobie picia coli light a teraz nie mogę wypić normalnej bo to słodki ulepek. Cukier uzależnia i nie da sie tego inaczej zwalczyć niż detoksem. Po jakimś czasie nie możesz już patrzeć na te przesłodzone marsy, milki itp a szczytem słodkości staje się czekolada z morska solą 🙂
Mateusz Krzemiński: Dokładnie. Coli od roku nie piłem, no chyba, że nie było wyjścia. Haha. Przestałem słodzić herbatę. Teraz gdy widzę napoje gazowane to robi mi się nie dobrze.
Artur Qqx: Mam tak samo ze słodyczami, jem je tonami, próbuje przestać , ale nie mogę. Tylko staram się jeść „lepsze słodycze” głównie gorzką czekoladę w której nie ma takiego syfu co choćby w rzeczach które zamieściłeś na fotce. A moim zdaniem najgorsze są batony i wafelki. Zwróć też uwagę że do wszystkiego dodają syrop glukozowo-fruktozowy unikaj produktów z tym składnikiem bo to najgorsze g. które niweczy walkę z otyłością cukier jest o niebo lepszy.
Katarzyna Siewruk: Wszystkie produkty na zdjęciu zawierają syrop glukozowo-fruktozowy i cukier. Te batoniki mają ponad 20g węgli i niewiele białka. Twój opis niestety pasuje do skutków niepożądanych jakie wywołuje syrop oraz inne dodatki chemiczne. Zobacz sam: http://natemat.pl/46117,odpowiedzialny-za-tycie-slodki-i-bardziej-zdradziecki-niz-cukier-syrop-glukozowo-fruktozowy-jest-wszedzie.
Łukasz Szaroburski: Poza gorzka czekoladą dobre są sezamki (najlepiej takie prawdziwe z miodem a nie syropem glukozowo-fruktozowym), chałwa (tez prawdziwa bez masła i utwardzonych tłuszczy roślinnych, w składzie powinien być tylko sezam cukier i wanilia) no i miód 🙂 Oczywiście ciągle jest tam dużo cukru ale są to bardziej naturalne nieprzetworzone produkty i nie zawierają utwardzonych tłuszczy zapychających nam tętniące. Myślę tez ze jednak są mnie kaloryczne i mniej uzależniają. Ja na rower nie biorę już batoników tylko sezamki, banany, figi, daktyle albo po prostu kanapkę. Jeśli przez to mam mniej watów to trudno 🙂
Bardzo wszystkim dziękuję i myślę, że po takie ilości informacji głupio mi będę się za ten temat w końcu nie zabrać! Obiecuję dawać od czasu do czasu znać jak mi idzie!