Model mojej kolarskiej ewolucji jest chyba typowy. Przynajmniej jak na amatora. Po pięcioletnich studiach, nie do końca zgodnych z zainteresowaniami, dołożyłem jeszcze dwa trudne lata nauki na podyplomowych. Pracując jednocześnie. To sprawiło, że w dwa lata doszedłem do 115kg wagi, jarania vouge’ów mentolowych (tak, tak zacząłem palić w wieku 24 lat, skończyłem po dwóch) i baletów ze dwa razy w miesiącu.
Żeby jakoś wrócić do żywych kupiłem rower. Miałem wcześniej, ale ukradli i jakoś nie ogarnąłem kupna kolejnego. To był gary fisher wahoo. Na nim pojechałem pierwszy maraton – mazovia w Kampinosie. Połamałem ramę. Byłem pewnie za ciężki, a ten rower to bardziej turystyka niż MTB. Potem była nowa rama na której jeżdżę do dziś. W międzyczasie szosówka. Taka stara za dwa tysiące, od kumpla.

Dziś z perspektywy sześciu sezonów startowych (MTB, szosa, przełaje) mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że największy progres zaliczyłem w roku, w którym całą jesień i zimę przejeździłem na rowerze przełajowym. Treningi w lesie, w błocie, po trawie, na singlach, po chodnikach, asfalcie, w deszczu, śniegu, na lodzie, każdy jeden na „kolarce z oponą z bieżnikiem” spowodowały, że zmieniłem swoje zdanie o technice jazdy na rowerze. Dlaczego?
Brak amortyzatora
Nie miałem pojęcia jak różna jest jazda na rowerze górskim od jazdy po tej samej trasie na rowerze ze sztywnym widelcem. Przepaść. Teraz góral to dla mnie kanapa. Browar w jednej ręce, fajek w drugiej i jedziemy. Oczywiście mówię o naszych warszawskich trasach. W górach to trochę co innego. Brak amortyzacji powoduje, że główną pracę wykonują ręce i obręcz barkowa. Nie tylko wybieranie nierówności. Mikro wstrząsy na zmarszczkach, korzeniach, w trakcie uślizgów koła, przy podrzucaniu i tak dalej. Na zjazdach trzeba uważać. W przełajówce kierownica jest o wiele węższa niż w przypadku górala więc kontrola nad skrętami, czy po prostu omijaniem przeszkód jest mniejsza. Trzeba dużo przewidywać, częściej zmieniać pozycję, odchylać się do tyłu, wstawać z siodełka. To wszystko powoduje, że najważniejsza staje się płynność jazdy. Żeby ją osiągnąć konieczne są dwie rzeczy: prędkość i odzwyczajenie się od przesiadywania na siodle. Podsumowując: im szybciej jedziemy, tym sprawniej pokonujemy przeszkody. Dlatego przełajówka wymusza szybką jazdę. Nie da się jak baba z zakupami. Trzeba cisnąć. Wtedy uczucie jest podobne do tego, które znają jeżdżący na 29 calach. Trochę jak czołg, tylko wagi lekkiej. Przełajówka w terenie płaskim jest rowerem szybszym od górala. A po śniegu jest dużo szybsza.

Pochylona pozycja
Geometria zbliżona do szosowej powoduje, że jeździmy zdecydowanie bliżej ziemi niż na góralu. To promuje aerodynamikę, ale też powoduje bóle pleców. Skoro bolą to znaczy, że coś tam pracuje. Wzmacniają się mięśnie, które potem są bardzo przydatne w sezonie. Pewnie wielu z was doskwierają bóle pleców w okolicy krzyża – szczególnie na zawodach. Jazda na przełajach rozciąga i wzmacnia te partie. U mnie zwiększyła się też pewność prowadzenia roweru szosowego. Zdałem sobie sprawę z tego, że na szosówce też można sprawnie, lekko i zwinnie się poruszać. Nie boję się permanentnie o poślizg czy jakieś inne kwiatki a i na krawężnik zdarza mi się na karbonowych stożkach wskoczyć.

Twarde biegi
Zima to świetny okres na pracę nad siłą. Można z powodzeniem robić przysiady ze sztangą na siłowni, ale można też ugniatać korby na przełaju. Jazda w terenie nie daje możliwości tak płynnego pedałowania jak na szosie. No chyba że na jakimś super full. Na sztywnym – ciężko. Ciągłe wstawanie wymuszane przez brak amortyzacji powoduje zmiany tempa. Manetki szosowe nie są stworzone do szybkiego wachlowania biegami więc często jedziemy z tego co akurat jest pod nogą. Zawsze trochę twardziej niż na szosie. To pomaga w pracy nad siłą, ale też uczy korzystania z biegów. Na przykład zmienienia ich chwilę przed, a nie w trakcie podjazdu, czy zakrętu.

Hamowanie
Trener powtarza jak mantrę: na przełaju się nie hamuje. I coś w tym jest. Ułożenie rąk na kierownicy szosowej nie promuje hamowania. W terenie dużo częściej niż na szosie jesteśmy zaskakiwani różnymi, nieprzewidzianymi wydarzeniami. Zanim zdążymy przełożyć dłonie na klamki często jest za późno. Na góralu wystarczy delikatnie jednym palcem musnąć xtr’a i już stoimy. Na przełajówce stoimy, ale dopiero na drzewie. Hamowania nie ma. A jak rower jest pro i są karbonowe stożki to równie dobrze można hamulce odkręcić. Teren trzeba przewidywać. Odpuszczać pedałowanie, wykorzystywać ukształtowanie podłoża, testować przyczepność roweru, skręcać w uślizgach. Rewelacyjne ćwiczenia. Spróbujcie wyobrazić sobie taką symulowaną jazdę: „nie ma hamulców”. Wtedy dopiero można zweryfikować umiejętności płynnej jazdy na rowerze. Na zawodach MTB to jest nieocenione doświadczenie.

Bieganie z rowerem
Umiejętność zeskoczenia z roweru w biegu i wskoczenia na niego z powrotem za przeszkodą powoduje, że na dowolnym maratonie MTB zyskuję nawet do stu metrów przewagi nad zawodnikiem, który jechał za mną. Bez żadnego wysiłku. Mój trener na przełaju przy tej samej czynności zyskuje nade mną około dwudziestu metrów. No to jak robi się to kilka razy na jednej pętli, na zawodach (a jest ich kilka) to tylko na tym elemencie jestem 200 – 300 metrów w plecy. Proste.
Mnożyć zalet można pewnie jeszcze wiele. Może sami coś zaobserwowaliście? A jeśli nie siedzieliście jeszcze na przełajówce to zamiast wymieniać górala na nowszego, a szosę na karbonową kupcie za 1500zł na allegro cokolwiek i pobawcie się! To będzie na pewno najlepsza inwestycja w wasz kolarski rozwój!