Przejacha z Mistrzem Świata Piszę od razu, na gorąco, bo o takich przeżyciach trzeba pisać w ten sposób.

Tegoroczne święto trzeciego maja zapamiętam na bank. Nie dość, że pierwszy raz w swoim życiu miałem okazję przejechać się na rowerze z prosem w ogóle, to jeszcze tak się złożyło, że od razu był to Michał Kwiatkowski.


Na wstępnie wyjaśnię wszystkie wątpliwości. Nie jestem zbieraczem autografów, nie mam i nigdy nie miałem na ścianach plakatów, no chyba, że Guns n’ Roses i Metallica w podstawówce, ale to się w sumie nie liczy. Chyba nigdy nie wziąłem sam z siebie żadnego podpisu i tak na prawdę nie mam idoli, dla których mógłbym stać 24h w kolejce po bilety na koncert.

Kiedy dowiedziałem się o tym, że w majówkę będzie organizowana w Warszawie przejacha z Mistrzem Świata z Ponferrady nie miałem żadnych wątpliwości, że chcę tam być. Oczywiste było dla mnie od samego początku, że nie nastawiam się na żadną jazdę treningową, na garmina nie patrzę, biorę tylko dwie kamery (wszystkie jakie mam) i jadę się po prostu dobrze bawić.

Oczekiwań w związku z tym nie było żadnych i zresztą każdy zdroworozsądkowy kolarz amator wie, że na tego typu jazdach nie może być mowy o jakiś wielkich oczekiwaniach. Nie byłem w sumie na żadnym innym takim spotkaniu, ale z góry zakładam, że będzie bardzo dużo osób i do Kwiatka się nie dobiję w żaden sposób. Zresztą dziennikarz ze mnie żaden, nie umiem tego robić i nie lubię. Najnormalniej po ludzku się wstydzę. Tyle.

Powiedziałem sobie, że na bank nie zrobię sobie żadnego selfi z Michałem. To akurat nie do końca wyszło, ale przynajmniej żadne nie jest pozowane. Jakoś mam problem z tym, żeby podjechać i zagadać Cześć Michał, czy mogę sobie zrobić z Tobą zdjęcie? No może jestem inny, ale tak mam i nie zwalczę tego. Zresztą nie chcę. Jedyna rzecz jaką ze sobą zabrałem na wszelki wypadek to koszulka fan jersey OPQS z 2014, którą zamówiłem sobie przez ich sklep w zeszłym roku. Pomyślałem, że jak będzie okazja to może Michał mi się na niej podpiszę – będę mógł kiedyś pokazać synkowi.

Z domu ruszyłem koło 8:45 ponieważ do nowopowstałego w Warszawie sklepu, który był organizatorem całego zamieszania, mam niestety do przejechania w zasadzie całe miasto. Jakieś 30 minut jazdy rowerem przy założeniu, że nie ma ruchu i się nie oszczędzam. Umówiliśmy się większą grupą – We Ride – tak, żeby wszyscy chętni, którzy jadą z tych samych okolic mogli wybrać się razem.

20150503-rovverpl-0068938-retina

Veloart w Warszawie

Marka Veloart jest zapewne znana w świecie zapaleńców kolarstwa z dwóch powodów. A w każdym razie ja znam ją z dwóch powodów. Po pierwsze często spotykałem ją na łamach różnych magazynów branżowych, po drugie Szymon dostał od nich rower o czym nie omieszkał wspomnieć. Nie znam w szczegółach historii współpracy z Kwiatkiem, ale na pewno jest to zdecydowanie strzał w dziesiątkę patrząc na popularność jaką z każdym kolejnym miesiącem zdobywa.

20150503-rovverpl-0038815-retina

W Warszawie sklep, a w zasadzie studio (zaraz wyjaśnię) zlokalizowany jest na Bielanach na ulicy Żeromskiego 17. Nie jest typowym sklepem, a w zasadzie w zdecydowanej większości nie jest sklepem ponieważ zaadaptowany lokal / budynek to stara, loftowa kamienica, której wystrój w dużej mierze został zachowany, a ilość pomieszczeń i ich przeznaczenie nie przypomina niczego co znam. Jest surowo, ale nowocześnie i na pewno bardzo klimatycznie. Szczególnie podobała mi się antresola i przeszklony dach. Aż chce się tam po prostu siedzieć.

20150503-rovverpl-0038834-retina

Dlaczego studio? Biorąc pod uwagę to, że możemy tam zjeść, napić się kawy, obejrzeć wyścig na wygodnych fotelach, zrobić porządny bikefiting w fajnie zaadaptowanej sali, czy po po prostu kupić lub przyserwisować sprzęt to miejsce jest jednak czymś więcej niż typowym sklepem rowerowym. W każdym razie bez żadnej kryptoreklamy jak ktoś jest mocno w temat wkręcony to trzeba wpaść i zobaczyć te wnętrza, ramy, koła… ehh.

20150503-rovverpl-0038859-retinaTrening z Kwiato

Na zbiórce o 10:00 stawiło się w mojej opinii jakieś kilkaset osób. Ciężko mi oszacować czy było 300, 400 czy 500, ale było bardzo dużo. Spokojnie frekwencja jak na jakimś dobrym maratonie MTB. Ludzie bardzo różni. Byli też reprezentanci wersji trekking i jeans. Zawsze się trochę obawiam umięjętności takich osób do jazdy w dużej grupie, ale jakoś obeszło się bez kraks.

Do przedsięwzięcia włączyła się telewizja więc na początku wyrozumiale musieliśmy jechać dwadzieścia parę na godzinę, żeby dało się nagrać wywiad z busa TVN’u jadącego przez grupą. Podobno mają coś jutro w tym temacie puścić.

20150503-rovverpl-0048746-retina

Kiedy dostaliśmy zielone światło, żeby pojechać szybciej, grupa się trochę naciągnęła i okazało się jak dojechaliśmy do celu, że sporo osób goniło. Fakt, mogły być momenty, że szliśmy ponad 40km/h ale ja jakoś zupełnie tego nie odczuwałem. Bardzo spokojna jazda, chociaż całą szerokością asfaltów. Świetną robotę robili organizatorzy w kilku samochodach, którzy bardzo dobrze pilnowali ruchu innych aut na drodze i przez to nie widziałem ani jednej groźnej sytuacji.

20150503-rovverpl-0078952-retina

To nie jest wydarzenie sportowe. To pewnego rodzaju celebracja. Kiedyś, za parę lat będzie można zerknąć do pamięci i powspominać, że była taka okazja, żeby przejechać te parę kilometrów z człowiekiem, który pierwszy raz w historii naszego kraju zdobył to kolarskie trofeum. Proste i jednocześnie dla każdego tam obecnego, szczerze głębokie przeżycie. To było widać po twarzach i słychać po komentarzach jakie padały. Wszyscy z pokorą, uprzejmością, spokojem i chyba też dumą dojechali na miejsce zbiórki do podwarszawskiego Leszna.

W zasadzie tam można powiedzieć, że zabawa się skończyła i kolejne grupy zaczęły powoli jechać każda w swoją stronę. Bardzo trudne i niebezpieczne byłoby kontynuowanie jazdy w tak dużej grupie osób o tak różnych dyspozycjach i umiejętnościach. Myślę, że mogłoby to również mimo wszystko stanowić zagrożenie dla Michała.

20150503-rovverpl-0109145-retina

Nie oznacza to, że Kwiato pojechał do domu samochodem. W dużo mniejszej kilkuosobowej grupie ruszył również w kierunku Warszawy. A tak się złożyło, że dane mi było jechać również w tej grupie.

Nie miałem wiele czasu na to, żeby z nim porozmawiać, ale kiedy pojawiła się okazja, żeby na kilka minut wyjść na czoło (Michał jechał z przodu cały czas) i ramę w ramię przejechać parę kilometrów pomimo jakiś dziwnych wewnętrznych oporów (zakładam, że gadał już z setką ludzi dzisiaj i może nie miał ochoty gadać z kolejną) powiedziałem sobie, że będę frajerem jak tego nie zrobię.

Uwierzcie mi, że to nie jest tak, że jedziemy sobie lekko i gadamy. Prędkość tak z 35 – 37km/h ja trzymam cały czas ok. 300W więc można powiedzieć, że warunki do rozmowy jak dla mnie raczej wymagające.

20150503-rovverpl-0139243-retina

Najbardziej oczywiste wydawało mi się to, że powinienem mu pogratulować. I tak zrobiłem. Jakoś nie mógłbym sobie wybaczyć, gdybym od tego nie zaczął. Tak zupełnie szczerze, bez ceregieli. Podziękował. Powiedziałem też, że bardzo wiele zmienił w tym jak jest postrzegane kolarstwo teraz. Zapytał, czy było aż tak źle. Dla mnie, osoby, która zaczynała 7 lat temu, było źle. To była dyscyplina, która w moich oczach w Polsce nie istniała. Zapytał co mnie skłoniło do jeżdżenia. Powiedziałem prawdę, dwa zdania mojej historii i od razu okazało się, że dokładnie wie i czuje w sumie to samo co ja, że rower to odpoczynek i pewien rodzaj wolności. Pewnie wszyscy mu to mówią.

Zapytałem, czy teraz z tą tęczową koszulką nie odczuwa tej wolności mniej, nie ma dość. Na pewno ma więcej zadań, ale sporo rzeczy odpuszcza, odmawia i planuje sobie czas tak, żeby jak najwięcej spraw załatwiać za jednym zamachem. Ma chłopak ewidentnie napięty kalendarz. Ale nadal jeździ bez żadnych problemów po normalnych drogach w Polsce i za granicą, czasem sam i co ciekawe nie czuje presji ludzi, nie odczuwa zmęczenia tym, że jest znany i rozpoznawany. Myślałem, że najbardziej przechlapane ma w Polsce a okazało się, że najbardziej rozpoznawany jest w Belgii. Spokojne trenowanie za to w Hiszpanii.

Cała rozmowa była o tyle fajna, że nie tylko ja zadawałem pytania. W tych kilku zdaniach Michał dał się poznać jako bardzo dojrzała osoba a uwierzcie mi, że mam sporo do czynienia z dwudziestolatkami i baczenie obserwuję to jak patrzą na siebie i świat.

Na koniec dowiedziałem się od Mistrza Świata, że muszę zmienić garmina. Model 1000 to podobno przepaść i mam się nie zastanawiać bo będę zachwycony. No i jak przejdę na elektrykę, to przyciski do zmiany funkcji na ekranie będę miał w szczytach klamkomanetek. Nie wiem jak Wy, ale ja nie miałem o tym pojęcia. Chyba zaczynam odkładać.


Jeśli kiedykolwiek będzie Wam dane wziąć udział w tego typu imprezie to olejcie plany startowe, treningowe i wszystkie inne. Weźcie rower, zdzwońcie się z przyjaciółmi, wyjdźcie z domu i przejedźcie się chwilę z jakimkolwiek zawodowym kolarzem. Ilość motywacji jaka w was zostanie wystarczy zdecydowanie na dłużej niż jeden sezon. W końcu uprawiamy przecież naprawdę zajebisty sport. W którym innym można iść sobie na trening z Mistrzem Świata?