Sztyca to taka część roweru, o której znaczeniu przekonałem się na swoich pierwszych zawodach MTB. Aluminiowa rurka, trzymająca w miejscu siodełko, doprowadziła do tego, że musiałem wymienić ramę.
O moich rowerach już opowiadałem i jeśli uważnie czytałeś to wiesz, że pierwsza (lepsza) rama pękła. Dziś powód wydaje mi się prozaiczny, ale w momencie kiedy to się działo zupełnie nie wiedziałem o co chodzi. Centymetr po centymetrze podwyższałem siodełko (jakoś wszyscy na początku przygody z kręceniem mają tendencję do ustawiania go za nisko) i tym sposobem przekroczyłem o jakieś pół centymetra linię bezpieczeństwa. Na pierwszym lepszym dołku dobiłem solidnie czterema literami i resztę maratonu przejechałem ze skrzeczącą ramą. Oczywiście zorientowałem się dlaczego wydawała takie a nie inne dźwięki kilka dni później. Pękła przy obejmie sztycy.
Sztyca za krótka
Wnioski z tej sytuacji są dwa. Nie należy przekraczać bezpiecznej linii przy podwyższaniu siodełka. Niby wszyscy to wiedzą, ale różnie bywa w praktyce. Sztyca się nie złamie. Po prostu będzie za krótka i będzie to groziło uszkodzeniem ramy. Kiedyś myślałem, że zagrożenie polega na tym, że się nadzieję, ale dziś wiem, że to nie tak. Jeśli sztyce zbliża się do linii to najlepiej dla bezpieczeństwa własnego i sprzętu wymienić ją na dłuższą. A jeśli masz już wstawioną 450-tkę to przykro mi, ale masz najprawdopodobniej za małą ramę.
Sztyca za długa
Tutaj nie ma za wiele do pisania. Jeśli mimo wszystko uda Ci się wcisnąć ją do ramy to po pół roku proces wyjęcia będzie wymagał wsadzenia ramy w imadło, zaparcia się nogami o ścianę i poproszenia kogoś życzliwego, że trochę pociągnął. To rzecz jasna nie wystarczy. bo jeszcze będzie trzeba kręcić nią w prawo i lewo. Finalnie uda Ci się zrobić na niej ładny, ale nieregularny gwint.
Sztyca za miękka
Miałem również w swoim doświadczeniu jakąś sztycę tzw. OEM’ową, czyli wstawioną w standardzie do roweru, która ramy nie zepsuła, ale pięknie się wygięła. Oczywiście wykonana a aluminium. Tandeta i tyle. Dlatego badziewia za kilkadziesiąt złotych nie polecam nikomu. Jedno wyjście do kina mniej i można kupić coś co przynajmniej nie zachowa się jak świeczka.
Sztyca karbonowa
To mój największy zawód. Miałem ich trzy sztuki. Do Stumpjumper’a dołożyli w gratisie karbonowe cacko, które katalogowo kosztowało coś koło 700 zł. Fortuna jak za jedną rurkę. Długo byłem bardzo zadowolony, chociaż nie wiem z czego bo niczego specjalnego w działaniu nie zauważyłem. Zadowolenie wynikało chyba z tego, że nie musiałem przy niej majstrować – działała. Niestety do czasu. Jeśli kiedykolwiek mieliście doświadczenia z patentem Specialized na mocowanie siodełka to wiecie o czym mówię. Wymyślili sobie taki system na jedną śrubę imbusową i cierne jarzmo, które musiało kiedyś zawieść. To po prostu nie miało prawa działać dobrze. Mikro tarcia ujawniły się po kilkunastu startach i spowodowały, że w końcu zaczep puścił. Dokręcenie było niewykonalne. W sklepie powiedzieli mi, że to eksploatacja i nic się nie da zrobić. Mogę sobie papierem ściernym przytrzeć to może znowu złapie. Żenada jak na tą markę i cenę sprzętu.
Kupiłem aluminiowego Thomsona. Posłuchałem trenera, który jest fanem tej marki. Mam ją do dziś. Nie zawiodła mnie nigdy. Ale nie byłbym sobą gdybym pewnego wieczora na allegro nie znalazł dokładnie takiego modelu jaki miałem oryginalnie. Wylicytowałem za jakieś śmiesznie małe pieniądze. Spec powinien mieć sztycę Spec’a. Poza tym miałem wrażenie, że ta karbonowa inaczej pracowała i dawała jakieś tam minimum komfortu. Może tak mi się wydawało. Warto dodać, że to była aluminiowa rama. Defekt jarzma powtórzył się po kolejnych dwóch sezonach. Musiałem dokręcać na siłę bo znowu system cierny puścił. Ten patent się po prostu nie sprawdza.
W szosie dostałem w standardzie sztycę Cannondale’a. Karbonowa rurka do karbonowej ramy. Niestety była ciężka. W rowerze szosowym to wyczuwalne. Każde sto gram czuć od razu. Znowu upolowałem na allegro ciekawy model tym razem Bontrager’a, który ważył zaledwie 180g. Do tego była na tyle długa, że przyciąłem ją o jakieś 8cm. W sklepie, w którym ją docinali zapytali gdzie kupiłem i pokazali jak wygląda w środku. Niestety okazało się, że karbon jest mocno rozwarstwiony i pomiędzy warstwami jest po prostu powietrze. Fakt jest taki, że zapłaciłem za nią z przesyłką ze 200 zł. Czego się spodziewałem? Doszedłem jednak do wniosku, że to nie góral, czy przełaj więc tak zostanie. Jeździłem na niej jeszcze parę tygodni temu. W sumie jakieś dwa sezony. System montażu był podobny do tego ze Spec’a i też trzeba było dokręcać stając na kluczu. Ale przynajmniej nic się nie wycierało i do końca trzymało.
Sztyce karbonowe mają jeszcze jeden minus, który wychodzi po jakimś czasie. Zdarzyło mi się to w dwóch przypadkach więc uznaję to za pewną zasadę. Zarówno podróba Bontrager’a jak i OEM Cannondale’a pękły i rozwarstwiły się w miejscu w którym kończyła się rama, czyli na styku z obejmą. Po kupieniu tej ściemnionej na allegro, oryginalna (Cannondale) powędrowała do przełajówki. Jak skończyła widać na zdjęciu.
Jaką sztycę wybrać?
Dziś jestem mądrzejszy o wiele doświadczeń. Zarówno zakupowych jak i terenowych. Niedawno wymieniłem wadliwego Bontrager’a. Mój wybór to powrót do konserwatywnego aluminiowego Thomson’a Elite. Na karbonowej ramie nie czuję żadnej różnicy w komforcie. Może jest trochę sztywniej, ale powiedziałbym że to nawet na plus. W przypadku aluminiowej ramy, mam mieszane uczucia. Wydaje mi się, że karbonowa sztyca dodaje amortyzacji, a przez to jest trochę wygodniej. Do górala poszukałbym czegoś z włókna węglowego. Do przełajówki, na którą często się wskakuje z sporym impetem, aluminiowy wspornik siodełka to jedyne sensowne rozwiązanie. To pokazało mi doświadczenie tej jesieni.
Kolarski konserwatyzm jest zabawny. To w jakim stopniu ewoluowały niektóre części, które dziś używamy w stosunku do sprzętu z przed 40 czy 50 lat, jest niczym w porównaniu do innych technologii. Poza materiałami, z których są wykonane zmieniło się niewiele, żeby nie powiedzieć nic. Ale czy nie taki jest właśnie urok tego sportu?