waty na kilogramy

Magia cyferek działa. Pomiar mocy wprowadził do kolarstwa amatorskiego manię optymalizacji. Parametry do poprawiania są dwa. Bardzo proste. Jeden to moc – w uproszczeniu siła z jaką obracamy kołem napędzającym rower a drugi to waga. Nasza i sprzętu.


Od czterech tygodni pracuję nad optymalizacją tego drugiego. Pracuję jak na siebie w sposób bardzo wytężony. Pilnuję się tego co i kiedy jem. Liczę ile jem. Zapisuję, sprawdzam, konsultuję. Efekty są. Trzeba przyznać że nawet dosyć spektakularne. Dobre cztery kilo mniej. Co więcej treningi siłowe pokazują, że wcale nie tracę mocy. Jednak, rzeczywistość jest trochę mniej kolorowa.

Duży spadek wagi w tak krótkim czasie nie jest zupełnie bezpieczny i nikomu go nie polecę. Jednak biorąc pod uwagę, że to pierwszy miesiąc, przy ciągłych obciążeniach treningowych, dramatu nie ma. Jest w zasadzie zgodnie z planem. Kilo tygodniowo. Oczywiście zawsze te 5% wagi na początku jest najłatwiej stracić. Najbardziej je też widać. Dalej będzie pewnie trudniej i wolniej.

Jednak zupełnie nie to jest dla mnie w tym momencie ważne. Problem jest inny. Pomimo, że cyferki teoretycznie wyglądają dobrze to moja dyspozycja na zawodach, intensywnych treningach spadła na łeb na szyję. Interwały, które byłem w stanie w sezonie robić bez większych problemów powyżej 400W teraz są nie do wykonania. Wytrzymałość niby jest, ale w zupełnie innych zakresach niż by się przydało. Muszę przyznać, że to jeden z trudniejszych momentów w mojej kolarskiej przygodzie od kilku lat. Robię krok wstecz.

20141111-LG-2880px-00541
Technicznie fajnie, płynność jest, odczuwalnie lżej na podjazdach, ale tam gdzie do tej pory byłem mocny, czyli płaskie proste jest tragedia.

W zasadzie gdyby nie trener to pewnie już bym temat odpuścił. Próbował czegoś innego. Nie wiem czego, może mniej drastycznej metody. Chociaż prawda jest taka, że średnio się one kiedykolwiek sprawdzały. W każdym razie to ten moment, kiedy trzeba zaufać. Cofnąć się na chwilę z nadzieją, że później pójdzie się do przodu.

Dzisiejszy start tylko potwierdził mój aktualny stan. Technicznie fajnie, płynność jest, odczuwalnie lżej na podjazdach, ale tam gdzie do tej pory byłem mocny, czyli płaskie proste jest tragedia. Mocy brak i tyle.

Zapytacie pewnie po co robię to na jesieni, kiedy organizm trochę samoczynnie spuszcza z tempa i szykuje się do zimy. Niestety w moim przypadku jesień kończyła się zawsze tak, że w nowy rok wchodziłem ze sporą nadwagą. Oczywiście do sezonu udawało się coś zgubić, ale nie tyle ile bym chciał. Można powiedzieć, że wracałem do poziomu akceptowalnego. Dlatego w tym roku robię inaczej. Zaginam się teraz, żeby wejść w nowy rok z wagą startową z zeszłego sezonu, albo nawet lepszą. Poza tym nie trenuję teraz dużo i intensywnie. Osiem godziny tygodniowo, ok. 200km, krótkie starty w weekendy, sporo regeneracji. To dobry czas na ograniczanie kalorii.

Fizyki oszukać się nie da. Waty już są. Dużo lepsze pewnie nie będą. Teraz czas na kilogramy. Tutaj możliwości przede mną jeszcze są bardzo duże.

ps. Rapha przetestowana w dużo sensowniejszych warunkach więc spodziewajcie się niebawem części trzeciej moich doświadczeń z produktami firmy z UK.

20141111-LG-2880px-00634